czwartek, 13 listopada 2014

Dzicz 2014 Łódź- Rogi , Thy Worshipper , Witchmaster , Furia


 Dzicz 2014

Łódź, Luka

Rogi , Thy Worshipper , Witchmaster  , Furia






Środowy wieczór w łódzkiej Luce zapowiadał się dobrze, relacje z wcześniejszych przystanków na trasie jedynie potęgowały napięcie, nie było więc innej możliwości, jak zebrać d… w troki i coś z tortu uszczknąć. Cztery odcienie blacku, cztery odcienie dziczy…






Dzicz nr 1 – Rogi… Dziwne to granie – niejednoznaczne, trudne do zaszufladkowania, hipnotyzujące jednak i wciągające. Jednoosobowa armia zagłady – tak swój projekt określa grający jednocześnie na gitarze i perkusji, wydający z siebie chore, opętane dźwięki Bartek Rogalewicz, i przyznać trzeba, że coś w tym określeniu jest… Warto sprawdzić, mnie osobiście ‘Martwc’ w wersji na żywo przekonał w stopniu większym, niż w wersji studyjnej, a i parę innych osób zgromadzonych w Luce również wydawało się mieć podobne odczucia.






Dzicz nr 2, czyli Thy Worshipper – rodacy z Dublina… Tfu, Wrocławia… Whatever. Wydana ostatnio „Czarna Dzika Czerwień” cieszyła i cieszy się sporym zainteresowaniem sceny i okolicy, które muzycy postanowili w ramach tej mini-trasy zdyskontować. I cóż… Tak, jak niespecjalnie przemówiła do mnie ta płyta, tak na żywo też pozostawiła mnie raczej obojętnym. Ktoś określił to mianem „tribal metalu”, ale… Nieważne, chyba po prostu nie leży mi tego rodzaju granie… Pod sceną też jakoś szału widać nie było, a jeśli już, to raczej kilku maniaków przy barierkach i paru podrygujących nastolatek na deskach. Ale de gustibus non est disputandum, więc i ja nie będę…






Dzicz nr 3. Dzicz zdecydowana – Witchmaster!!! Cóż, to ich obecność na tej trasie wywołała moje największe zainteresowanie. Black thrash w wykonaniu Witchmaster kopie potężnie już na płytach, to natomiast, co Panowie wyprawiają na deskach… Kilkadziesiąt minut polskiego piekła w dobrym tego słowa znaczeniu. Niby promocja wydanego niedawno, po kilku latach przerwy ciosu pt. „Antichristus Ex Utero”, ale nie zabrakło utworów z wcześniejszych płyt. Od najnowszego, tytułowego po starocie, w tym między innymi „Fuck Off and Die”. Nie ma sensu zagłębiać w szczegóły (czyt. tytuły poszczególnych utworów) – kilkadziesiąt minut upłynęło nie wiadomo kiedy, moc materiału płynącego z głośników dla mnie mogła jeszcze trwać. Brudny, plugawy, bezlitosny, kopiący prosto w twarz black thrash. Czterech gości na scenie, a rozpierduchę zrobili za orkiestrę symfoniczną wykonującą co najmniej V Symfonię Beethovena na speedzie i amfie. Zdecydowanie gig wieczoru, choć i do kolejnego ansamblu na deskach Luki przyczepić byłoby się trudno…






Dzicz nr 4 w zestawie, czyli Furia. Nigdy nie ukrywałem, że fanatykiem black metalu nie jestem, Furia jednak od tego gatunku jedynie wychodzi, a czy to, co grają określić mianem „black”, „post”, czy jeszcze innego „metalu” nie ma chyba najmniejszego sensu. Z płyty na płytę Nihil z kamandą w coraz większym stopniu mieszają black, post, metal i psychodelię, melodie, ciężar, chwytliwość i czad, bliskie blastów tempa z partiami wolniejszymi, blackowe skowyty z bliższym normalności „śpiewem”, momentami wplatając w to czysto rockowe wręcz elementy. Doskonale jednak im to wychodzi, czego dowodem promowana na tej krótkiej trasie ostatnia płyta pt. „Nocel”. Z różnym jej przyjęciem się spotkałem, na tym jednak konkretnym gigu niezadowolonych nie zauważyłem, młynki pod sceną świadczą same za siebie. Przedstawiciele sceny śląskiej nie ograniczyli się jednak jedynie do najnowszych dokonań, powracając do wcześniejszych nagrań (które – nota bene – wzbudziły chyba pod sceną największy entuzjazm); wszystko razem nieźle ze sobą współgrało, każdy utwór w miarę sensownie przechodził w następny, nie przeszkadzała nawet drobna awaria taktowego w drugiej części gigu, nie przeszkadzały zbyt okrutnie nieco bardziej monotonne, psychodeliczne wręcz fragmenty, nie przeszkadzał chyba nawet praktycznie zerowy kontakt z Nihilem. Można Furię lubić, można nie lubić, przyznać jednak trzeba, że na scenie Nihil i reszta – tak, jak „Kosi ta śmierć” – koszą po prostu zawodowo, choć odniosłem wrażenie, że w kilku bardziej „atmosferycznych” momentach atmosfera minimalnie siadała…






Kilka słów podsumowania… Luka, jak to Luka, wady swoje i zalety ma, nie ma więc sensu wdawać się w szczegóły. Organizacyjnie OK, brzmieniowo w sumie też, składowo ciekawie. Jak na środek tygodnia, to i liczba obecnych mogła zadowalać – wyglądało to na sto kilkadziesiąt osób, więc nie najgorzej, a pozostałym pewnie nie chce się już przysłowiowych czterech liter ruszyć i wolą się ograniczać do komentowania wszystkiego na Facebooku (co zresztą momentami było widać nawet w Luce…). Osobiście narzekać nie mogę, pozostaje więc czekać na kolejne imprezy w Luce – tym bardziej, że blisko.

PK



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz