Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PROZA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PROZA. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 listopada 2019

Epoka Wczesno Ortodoksyjna II - Robert Matysiak vel Bango - Babayaga Ojo






Robert Matysiak vel Bango 


Epoka Wczesno Ortodoksyjna

II

Babayaga Ojo





















Podziękowania dla Mariusza Giglewicza za udostępnienie tych materiałów
oraz dla Bartosza Olekszy za ich skanowanie.




niedziela, 24 marca 2019

Monolog o psie rodem z windy. - Anna Dalia Słowińska






Anna Dalia Słowińska
 ·

Monolog o psie rodem z windy.




Od kilku dni mieszkam w bloku tzw. ful wypas, na czwartym piętrze. Winda już od garażu, domofon i takie tam inne. Sąsiedzi też póki co nie zaleźli za skórę, a pomogli wnosić do windy a i do domu pudła i nie tylko. Szybko się ogarnę, pomyślałam zadowolona i zabrałam się za porządki. Zdążyłam rozpakować kilka pudeł, ułożyć zawartość w odpowiednich miejscach, gdy usłyszałam w domofonie chłopięcy falsecik.
– Bardzo proszę odblokować windę. Wystarczy tylko nacisnąć… Nie mogę jej uruchomić. Stoi na czwartym...
– Ja też nie wiem, czy mi się uda, może trzeba mechanika… – zasugerowałam grzecznie.
– Ale niech pani chociaż spróbuje.


No dobrze, pomyślałam. Nic to nie szkodzi spróbować. A nóż się uda. Winda w końcu blisko. A muszę podkreślić, że jestem bardzo uczynną osobą. Wyszłam i skierowałam swe kroki wprost do winy. Nacisnęłam guziczek, drzwi windy otworzyły się bez problemu, i włosy stanęły mi dęba. Na wprost mnie szczerzył żółte kły rotwailer. Wielkie bydlę. Sam na dodatek, bez właściciela. O mój Boże! Rotwailer! Zagryzie jak nic.
Zrobiłam w tył zwrot i zamiast wprost do domu, doskoczyłam schodów, które były bliżej i skacząc w popłochu po dwa stopnie, zbiegłam co sił w nogach na parter. No, totalny odpał, ale to wszystko przez to przerażenie.


Kiedy już dopadłam drzwi wejściowych, kilku chłopaczków, nastoletnich paskudów, zanosząc się śmiechem, rozpierzchło się na wszystkie strony świata. No dobra. Chłopcy lubią robić psikusy, wytłumaczyłam sobie i popłoch minął. No, może nie do końca, bo jednak nie odważyłam się wejść do windy, bo i licho wie, co takie paskudy mogły jeszcze wymyśleć. Czujnie i powolutku weszłam po schodach na to swoje czwarte piętro. Odsapnęłam, po czym oniemiałam, nie wierząc własnym oczom. Otóż na mojej wycieraczce, rozciągnięty na całą jej długość, leżał ten wielki przyjemniaczek z windy rodem. Łypnął na mnie okiem i zdawało mi się, że nawet przyjaźnie. Chwilę postałam nieruchomo w odpowiedniej odległości, chwytając oddech, bo i licho wie, czy przyjaźnie łypał, aż tak to się nie znam na psach, po czym zbliżyłam się niepewnie i przemówiłam chytrze i pieszczotliwie:
– Odejdź, piesku, proszę, odejdź z mojej wycieraczki. Ja muszę wejść do domu…
Nic. Łypał na mnie nadal.
– Odejdź, piesku… piesiuniu – poprosiłam grzeczniutko, ułożonym tonem.


Nic. Ani drgnął. Wyjęłam z kieszeni fartuszka cukierka, bo zawsze podjadam słodycze w czasie pracy i kucając, podsunęłam mu pod nos. Chwycił cukierka w swoje długie zębiska i aż się rozczuliłam, że tak bardzo delikatnie. Pies obwąchał mi rękę, polizał ją, i w nagrodę wstał. Otworzyłam więc drzwi, a na co on tylko czekał, bo jednym susem wpadł do mojego mieszania i rozgościł się na kanapie. No…. jeszcze lepiej! I co teraz?! – pomyślałam przez chwilę, i wpadłam na genialny pomysł, że napiszę i wydrukuję kilka, czy też kilkanaście ogłoszeń typu – znaleziono psa rasy…. itd. Właściciel proszony pod numer mieszkania nr.10, i je porozwieszam i tu i ówdzie. Również na drzwiach windy. Było nie było – pies rodem z windy. Tak też zrobiłam, przysiadając przy komputerze pod czujnym okiem psa. Napisałam co potrzeba, wdrukowałam, ale nie dało rady wyjść z domu. Za każdym razem (a prób było kilka), gdy tylko zbliżyłam się do drzwi, pies ruszał za mną, zeskakując z kanapy i je skutecznie blokował.


– Złociutki, nie rozumiesz tego? Ja muszę wyjść w twojej sprawie. W twojej! – zaakcentowałam.
Nie rozumiał. Nic a nic.
– Cukiereczka?? – wpadłam na genialny pomysł, wyjmując z kieszonki „Michałka”.
Rzeczywiście pomysł był przedni. Pies uwielbiał „Michałki”, podobnie jak ja. I jak ja nie zaspakajał się jednym, czy dwoma. Owszem, wstawał posłusznie, i jak na komendę, i tylko czekał aż mu podam słodycz, po czym wracał na kanapę.
Kilka razy powtórzyłam ten zabieg i w końcu pies z windy rodem pozostał już na kanapie, czując się najwyraźniej nasycony, a ja spokojnie wyszłam z domu, dzierżąc w dłoni kilkanaście ogłoszeń. Pierwsze przykleiłam na drzwiach winy, a następne na pobliskich drzewach, wokół mego bloku i dalej, a także na drzwiach sklepu, gdzie poszłam po ulubione słodycze mojego już niemal psa, który zadomowił się jak nic na mojej kanapie i już nie miałam pewności, czy zechce z niej zejść. Chyba tylko po słodycze. No i zszedł oczywiście, gdy mnie tylko wyczuł pod drzwiami, czy może też wyczuł te cukierki, co to zakupiłam.


Przywitał mnie z zadowoleniem, merdając ogonem. Pogłaskałam go, podałam cukierka, a on spojrzał mi przymilnie w oczy i wrócił na swoją ulubioną kanapę.
Usiadłam obok a on z tej uciechy zaczął mnie znowu namiętnie lizać po obu już rękach, po czym nieoczekiwanie oblizał mi twarz szerokim, różowym jęzorem. Rozczuliłam się kompletnie i podałam mu tym razem krówkę ciągutkę.
Prawie skleiła mu zęby… No trudno.
Podczas gdy pies wywijał mordą na wszystkie strony, ja zaczęłam rozpakowywać resztę pudeł. I w tym momencie usłyszałam dzwonek u drzwi. Pies też usłyszał i zerwał się z kanapy jednym susem i zaczął tak wściekle ujadać, że nie szlo go uspokoić, a na dodatek z nosem przy samych drzwiach.
– Odejdź – poprosiłam, podając mu następną ciągutkę, którą tym razem od razu łyknął, co poskutkowało tym, że nie skleiła mu zębów, i grzeczniutko wrócił na kanapę, rozciągając się na niej z lubością. Przestał też szczekać bardzo ukontentowany. Ja również.
– Do..o..o..bry piesek! – pochwaliłam nieco przedwcześnie i pośpieszyłam otworzyć drzwi.
– Ja w sprawie ogłoszenia… To mój pies, wabi się Zbój, pani go odda – wydarł się falsetem jakiś młody pryszczaty.


Zbój na widok młodego obnażył kły i zawarczał jak przystało na zbója. Tyle, że z kanapy.
– Ależ proszę bardzo, zawołaj go, i znikajcie obaj, bo mam sporo roboty – powiedziałam twardym głosem, wietrząc już kłopoty.
– Zbój! Do nogi! – wrzasnął pryszczaty.
Nic. Pies ani drgnął. Patrzył mi w oczy. Mnie, rozumiecie? Mnie, obcej kobiecie!
– Zbój! Idziemy! No dalej, szybko! – zdenerwowała się chłopaczyna.
Zbój zawarczał i ani myślał się ruszyć. Nadal suszył kły.
Młody zbliżył się do psa, na co spojrzałam ze zgrozą, bo naniósł mi błota na jasny dywan, a z jeszcze większą zgrozą ujrzałam, jak Zbój już niemal rzuca się pryszczatemu do gardła. Podałam mu szybko krówkę ciągutkę i uspokoił się na chwilę. Ale tylko na chwilę. Młody znowu próbował przywołać Zbója do posłuszeństwa, na co on udziabał go w nogę, a właściwie i konkretnie to w udo. Dobrze, że nie wyżej. Młodzian odskoczył w tył i rozwrzeszczał się na cały blok, a pies rozszczekał się tak, że pod moje drzwi zbiegły tabuny sąsiadów. Jak nic, zaraz pojawi się policja! Że niby maltretuję dziecko. Ludzie walili w drzwi, więc musiałam je zakluczyć, bo Zbój gotowy był i ich zagryźć. Póki co ujadał zaciekle, chłopak darł się histerycznie, a ja podawałam psu aż po dwa cukierki naraz, myśląc z niepokojem, że kończą się i Michałki i ciągutki, podobnie jak kończy się moja cierpliwość.
Niechby już ta policja przyszła! Ale nie! Gdzie tam. Im się nie śpieszy. Pewnie wszyscy na miesięcznicy, bo dzisiaj dziesiąty.


– Co pani zrobiła z moim psem? – Zawył tymczasem pryszczaty, trzymając się wciąż za uszkodzone udo swojej lewej nogi.
– Ja?? Nic. Uspokoiłam go, bo pewnie by cię zagryzł i tych za drzwiami. Proszę przyjść z ojcem lub matką, i koniecznie z kagańcem – powiedziałam stanowczym tonem i już było mi żal Zbója. Mógłby u mnie na tej kanapie zostać… Ja mam przecież swoje drugie wygodne łóżko w sypialni, a pryszczaty musi być bardzo złym młodzianem, skoro pies go nie lubi. Najwyraźniej się do niego nie upodobnił. Całkiem milutki psiunio.
Chłopak wzruszył ramionami. – Pani mi otworzy drzwi…
– A i owszem – odpowiedziałam.


Wyszedł. Minęło z pół godziny i rozległ się dzwonek u drzwi. Pewnie to pryszczaty z rodzicami. Ludzie już sobie poszli. I dobrze. Zbój wyraźnie źle reagował na obcych. Okazało się, że nie tylko na obcych. Znowu zaczął ujadać wściekle, gdy tylko wyczuł kto dzwoni do drzwi, więc dałam mu cukierka, z przerażeniem stwierdzając, że to przedostatni i otworzyłam drzwi. Rzeczywiście było tak, jak pomyślałam. Do domu weszli właściciele psa nie wycierając butów; mężczyzna wagi ciężkiej i pryszczaty.
– My po psa… – stwierdził obcesowo ten starszy, a potem wydukał też obcesowo – dzień dobry.
Kolejność ta, ani ton głosu, nie spodobały się ani mnie, ani psu.
– Proszę go przywołać i znikajcie stąd – powiedziałam z westchnieniem, bo żal mi było psiny, co to tak namiętnie lizała mnie po rękach, jak nikt dotąd.
– Zbój, do nogi! Idziemy! – wrzasnął starszy i zbliżył się do kanapy, na co pies najeżył się, a potem zeskoczył jednym susem ze swojego już niemal legowiska i dopadł najpierw jego uda, potem próbował dopaść gardła, ale ten był zbyt wysoki, więc dopadł piersi. Ciężar musiał być olbrzymi, bo mężczyzna zachwiał się i tylko miał szczęście, bo za nim stał dębowy stół z mocnymi nogami, na którym się wsparł, klnąc, aż mnię prawie uszy zwiędły. Mężczyzna był najwyraźniej jak na moje oko, wystraszony i wściekły, a ja musiałam zachować zdrowy rozsądek i wyjść jakoś z tej koszmarnej sytuacji. Wyjęłam więc ostatniego cukierka, wymachując nim w powietrzu.
– Proszę, piesku, weź… Bardzo dobra krówka…


Zbój złagodniał, chwycił cukierka i usiadł, tym razem przy mnie, dając wyraźnie znak, kto tu jest jego panem. Polizał mnie po ręce. Rozczuliłam się znowu, ale tak w sobie, w środku.
– No i co teraz? – spytałam niepewnie.
– Niech mu pani założy kaganiec! – odpowiedział starszy. – Co pani z nim zrobiła?! – krzyknął.
Wzruszyłam ramionami wstrząśnięta. Ja?! Ja coś zrobiłam!?
– No niech mu pani założy… – niemal rozkazał, podając mi kaganiec.
– Wrrrrrrrrrrrrr….. – Zdenerwował się Zbój, gdy ujrzał w wyciągniętej dłoni mężczyzny, kaganiec. Widać był na niego uczulony. Usiadł, przyczaił się, szykując do skoku.
– To panu zaraz go założę! – odkrzyknęłam nerwowym tonem.


Mężczyzna wycofał się powolutku w stronę drzwi. Jego własny pies już miał wyćwiczone skoki i niechybnie teraz, dopadł by jego gardła.
– Trudno, widzę, że to bydlę za chwilę mnie pożre, nic tu po nas. Idziemy, synu. Pies stracony – powiedział, a ja odetchnęłam.
Nie miałam już cukierków. A pies był miluśki. I jaki inteligentny! a poza tym podobny całkiem do psa mojej córki, co to sie zowie Szymon.
No to i też zmieniłam mu imię na 
SZYMON!
CZYŻ NIE PIĘKNE IMIĘ DLA PSA.




27 września 2018

wtorek, 19 lutego 2019

Robert Matysiak vel Bango - Pradziadka Bangolota Opowieści Dziwnej Treści ... III








Robert Matysiak vel Bango 

Pradziadka Bangolota Opowieści Dziwnej Treści 


III









Podziękowania dla Mariusza Giglewicza za udostępnienie tych materiałów
oraz dla Bartosza Olekszy za ich skanowanie.
Jest tych stron całkiem sporo,postanowiłem podzielić to na części.Będzie ich jeszcze 2
- już wkrótce :)  

pozdrawiam .diony



piątek, 15 lutego 2019

Robert Matysiak vel Bango - Pradziadka Bangolota Opowieści Dziwnej Treści ...II







Robert Matysiak vel Bango 

 Pradziadka  Bangolota  Opowieści  Dziwnej  Treści ...

II


















Podziękowania dla Mariusza Giglewicza za udostępnienie tych materiałów
oraz dla Bartosza Olekszy za ich skanowanie.
Jest tych stron całkiem sporo,postanowiłem podzielić to na części.Będzie ich jeszcze 2-3
Kolejna wkrótce :) pozdrawiam .diony




poniedziałek, 4 lutego 2019

ŻYCIE JAK OBSESJE - Anna Dalia Słowińska






Anna Dalia Słowińska


ŻYCIE    JAK    OBSESJE 








SZANSA NA SZCZĘŚCIE


 powieść psych. obyczajowa z wątkami politycznymi
„Z oddali dolatywały zjadliwe słowa polityków ociekające kłamstwem, nienawiścią
i cynizmem. – Dołożyć wszystkim; i z prawa i z lewa, naruszyć świętości, być zauważonym
za wszelką cenę.
Pałowanie i mielonka w telewizji przez cały dzień, następnego dnia też mielonka, tyle, że
więcej w niej ochłapów. I tak codziennie.
O co tu chodzi?
Rozsądni, wykształceni ludzie, z tytułami i bzdurne posunięcia wbrew zdrowej logice.
A może nie bzdurne? Może zamierzone?
I ta nierozumna chęć, by cofnąć lub zmusić do pośpiechu czas – płonące, roztrzaskane strzałki
pamięci. Pamięci okrutnej – ma wszak smak żalu i bólu po najbliższych.
Julia z rezygnacją wyłączyła telewizor, który ją jeszcze bardziej dołował. Pewne, że
wysłuchując tych bzdur nie zrelaksuje się ani trochę a przecież stres i zmęczenie dawały się
jej mocno we znaki. I jak jeszcze. Za nią nikłe nieliczne radosne wspomnienia, większość z
nich błaha i rozmyta i zero szczęścia.
Nie było jej dane?
Podobno wszystkim jest to dane, tylko trzeba nauczyć się kierować myślami, tak zawsze
mówił jej ojciec i doskonale miała to wpisane w pamięć: „O czymkolwiek myślisz, jest to
planowanie przyszłych wydarzeń” i przez jakiś czas próbowała się skupić na tych
mądrościach, ale kiepsko jej to wychodziło, szczególnie ostatnio, bo i jak przywołać
pozytywną energię, kiedy stres pogania stres?
Usiadła w fotelu przy oknie, spoglądając w niebo. – Czarno szara noc; przejmująca
i słotna a w niej popielate myśli otoczone mgłą własnego, ciężkiego oddechu.
Moje życie ucieka popychane niechęcią…
Jak kamień ciśnięty do wody myśl ta zaczęła zakreślać kręgi w jej umyśle. Inaczej kiedyś
widziała swoje życie u boku Roberta. Całkiem inaczej.
Powiało wiosną, kiedy go poznała – ogarniająca ją fala zapachów ubiegłorocznych
liści i miodu, myląca powierzchnia zdarzeń, słów i stało się. Rozum poszedł na urlop.
Rozleniwiony, rejestrował same zalety. – Robert, będzie jej przystanią po latach dzikiej

samotności, myślała, bo choć wcześniej już miała męża, nie oznaczało to, iż była szczęśliwa i
mniej samotna. Gdy go spotkała na swej drodze, złudna myśl uwiodła – to ten… Po pół roku
znajomości pobrali się. I teraz ma!
Ich małżeństwo nie było bezpieczną przystanią. W ogóle nie było przystanią. Było łodzią na
rozszalałym morzu. – Nerwów. „
„Zacisnęła usta. – DLACZEGO? Boże, dlaczego?! – powtarzała w kółko. Pytanie poleciało
w panoszącą się noc. Szydziła z niej, jak śmierć, która już stała u wezgłowia łóżka Tadeusza.
– Nie zabieraj mi go – błagała. – Mam tylko jego!
Czym ją jednak mogła przebłagać? Czym przekupić? Tam, nie ma przekupstwa, tam… jest
szyderstwo losu, Boska niesprawiedliwość! Tadeusz miał dopiero trzydzieści lat, niespłacony
kredyt na dom, dwie małe córeczki i niepracującą żonę!
No i co z tego? – Śmierć wciąż szydziła, zawodząc za oknem, prawie jak wiatr, który
się nagle zerwał. – Agataa..aa…. Ja nie chcę umierać… Ja nie chcę… – odbijało się
grzmotem.
Modliła się całą noc; Tatusiu, mamo… proszę. Proszę, niech on tam nie idzie… po
czym uświadomiła sobie, że wypowiadała te słowa jedynie w myślach, zbyt cicho.
Nie usłyszeli jej wołania, jej prośby, jej skamlenia.
Zadudniło w głowie. To przerażenie. Tadzio odchodził właśnie. Czuła to całą sobą. Całym
swoim rozdygotanym ciałem.
Nie eee! Boże, Nie.. ee..e… Mam tylko jego…
Rano weszły z Jolą na salę. Łóżko było puste. „








CO JA TU ROBIĘ?


Do rozwiązanie problemu wciąż było daleko.
Świat wokół za nic nie chciał nabrać kolorów i barw. Każda niemal noc to było
zaledwie muśnięcie snu, świt dokuczał zmęczonym oczom, a tu jeszcze trzeba było wstać do
pracy i robić przed koleżeństwem dobrą minę, odnaleźć swoje własne miejsce, gdzie nie
przenosi się zgiełku obłąkanego domu.
Bo przecież był obłąkany.
– No, no… dzisiaj to chyba nieźle poszalałaś, bo chyba nie sama w taką noc? Coś
nietęga mina – zwrócił się do niej szef, spoglądając spod oka na jej umęczoną twarz.
– Źle spałam. Poduszka całą noc trzeszczała jak pękająca kra.
Wybuchy śmiechu co poniektórych. Tylko Gertruda patrzyła z powagą.
– Ty to masz humor… – odezwał się Piotrek.
No miała! Tyle, że daleko mu było do dobrego.
Skoro z nim żyję, z alkoholikiem, muszę być przygotowana na to najgorsze: na zmęczenie, na
sińce pod oczami z niewyspania, i na trzeszczące jak pękające kry, poduszki, wypełnione
strachem.
Ale czy muszę z nim żyć? Taka wystraszona?
Ręce same uczepiły się jego marynarki.
– Nie będę się leczył tylko dlatego, że ty tak uważasz – powiedział nerwowo. – Nic mi
nie jest i nie rób ze mnie wariata. Niedoczekanie!
Spoglądała chwilę, bez słowa, udręczona, z oczyma pełnymi bólu jak studnia głęboka na
dwadzieścia pięć metrów. Rozluźniła uścisk. Ręce opadły.
Jak teraz.
– Gertruda spojrzała badawczo. – Jakieś kłopoty w domu?
Pokręciła głową, chwilę się zawahała. – Rzeczywiście mam kłopoty, ale rozmowy nic
tu nie pomogą. Na pewno się po kobiecemu domyślasz.

Kiwnęła głową.
– Domyślam się – powiedziała. – Dość często widuję twojego starego napranego jak
fuzja. Wszystkie knajpy jego. Przepraszam za brutalność, ale nie mogę na ciebie patrzeć, taką
męczennicę.
Pokręciła głową.
Długo patrzyły sobie w oczy.
– Pójdę już…
Czy mam jakieś wyjście? – myślała, spoglądając na koleżankę.
Masz – odpowiedziały jej oczy Gertrudy. Stroskane oczy. Przyjazne.
Chwila zadumy uzbrojonej w tęczę. Zrodziła się po deszczu. Taka piękna… Z oddali
prześwitywało słońce. Jak nadzieja.
Przeszła przez most prowadzący na Wyspę – zieloną aż oczy bolą, wyspę nad cichą
rzeką Gwdą, która się rozwidla i spokojnie płynie, zaledwie szumiąc. Rzeka, która nigdy nie
wylewa, nie podtapia, nie rani, jest przyjazna… I przyszła podpowiedź: – Do drzwi niedaleko,
wystarczy wyjść i już nie wracać.”







SAMOTNOŚC W PUŁAPCE – 


e-book i papierowa
„Jeszcze raz spojrzał i przechylając się, otworzył drzwi samochodu od strony dziewczyny.
Wyciągnęła ręce, a potem opuściła je bezwładnie i zamarła jak lodowy posąg, tylko jej
uśmiech zalśnił w półmroku; nieśmiały, wyczekujący, błagalny?
O nie, tylko nie to…
Chwilę się wahał. Nie bardzo mu się chciało komukolwiek pomagać. Był wyczerpany
długą podróżą z Bremy i wietrzył kłopoty.
No tak… Kłopoty to jego specjalność. Nie omijały go w żadnym momencie życia
i przeważnie wynikały z tego, że zbyt mocno angażował się w sprawy, w których powinien
być jedynie chłodnym urzędnikiem. Nie był jak tamci, którzy uważali, że kłamstwa; małe,
duże, wszystkie, to prawdziwy patriotyzm… a prawda to wróg.
Do licha! Zamrugał i próbował skupić rozlatany nagle wzrok. Nawet w przyćmionym
świetle widział łzy spływające po policzkach młodej kobiety.
– Ktoś ci chyba musi pomóc mała, a nikogo tu nie ma oprócz mnie, wsiadaj –
powiedział po chwili, jakby odkrył Amerykę i poczuł się, jakby nagle zanurzono go po szyję
w lodowatej wodzie. – Wsiadaj i zamknij drzwi – powtórzył niecierpliwie.
Dziewczyna, widząc otwarte drzwi, odetchnęła wolno. Tak, ktoś jej musiał pomóc, to
wiedziała na pewno i wręcz rozpaczliwie chciała przetrwać. Jeszcze moment i zamarznie tu
na tym pustkowiu bez ludzi i domów. Wkoło las, śnieg i ten jedyny samochód, który jawił się
jej wybawieniem. Był wybawieniem.
– Mogę…? – wybąkała.
Z trudem oddychała, jakby coś nagle wyssało wokół niej całe powietrze.
Spojrzenie bladych oczu zmierzyło ją od stóp do głów, analizując badawczo, jak pod
mikroskopem.
– Już powiedziałem. Wsiadaj. Gdzie mam cię zabrać? – spytał krótko i podniósł
dłonie w geście kapitulacji.
– Nie wiem… – zawahała się. – Ja nic nie wiem…”







PRZEMALUJ TEN OBRAZ! 


E-book i papierowa
„Ojciec od zawsze, od kiedy pamiętała, dawał bardzo istotne wskazówki, które
kierowały ją na właściwe tory, szukając jednocześnie sposobów na zlikwidowanie

nieustannego napięcia, zagrażającego jej kondycji psychicznej, niemal zmuszał jej umysł
dziecka do stałego wysiłku, do stałych ćwiczeń, do afirmacji, zaangażowany w to całym
swoim sercem. Miało jej to wszak wyjść na dobre i doskonale to rozumiała. Wszystko to co
podsuwał jej do czytania, miało natchnąć ją wiarą we własne siły, zachęcić do aktywnego
działania.
– Masz być odprężona, mówił, a mądrość życia sama zatroszczy się o wszystkie sfery
bytu. Pracuj nad tymi myślami, które uczynią cię szczęśliwą. Twoja podświadomość
zaakceptuje wszystko, co jej wtłoczysz, a to klucz do pozytywnych zmian.
„Wykuwała” swoje przyszłe życie, które byłoby bez czarnych snów, bez
niespokojnych, zalęknionych nocy, a byłyby tylko radością.
– Anulko spróbuj jeszcze popracować nad tym… – mówił. – Przemaluj ten obraz,
zawsze to potrafiłaś. Trochę cierpliwości i wszystko będzie dobrze – powiedział, ale chyba
sam w to nie wierzył.
Jej życie było niczym materia utkana ze zdarzeń, z całym mnóstwem pytań, na które nie było
łatwych odpowiedzi. Myśli wciąż wybiegały, potrącały się i zderzały z coraz bardziej
brutalnymi wydarzeniami. I choć ustawicznie przywoływała się do porządku, „malowała
obrazy”, jej filmy musiały się wyśnić. Teraz też pokiwała głową. Dobrze już wiedziała, że
przeznaczenie jest jak raz wydany wyrok, a tylko kwestią czasu jest, kiedy pójdzie do
realizacji.






ŻYCIE JAK OBSESJE 


(II część poprzedniej) e-book i papierowa
„Ledwie skończył mówić, przyszło mu do głowy nowe pytanie, tym razem do siebie.
Zatrważające pytanie.
Chciał je wepchnąć do wnętrza własnej czaszki, ale napotkał tam mur.
Zapadła cisza.
Wójcik prawie słyszał, jak ciężko pracuje serce nieszczęśnika. Błądził nieprzytomnym
wzrokiem po całym pomieszczeniu, a on znowu poczuł ten kłąb w gardle. Uświadomił sobie,
że minęła już pewnie minuta, a jeszcze nie odpowiedział na jego pytanie.
Kluge siedział w fotelu na wprost niego, oblizując spierzchnięte wargi, wykrzywione
w grymasie bólu?
Emanowała z niego jakaś nerwowa energia.
I to straszliwe przerażenie, zniekształcające ładną twarz, ogromne oczy szeroko
otwarte. Były znów pełne niedowierzania, że mógł to zrobić, niewyobrażalnego przerażenia
na temat własny.„







KLESZCZE – 


nowa powieść – niedługo się ukaże i w formie e-booka i papierowej.
Nachylił się i dodał konspiracyjnym szeptem, ale na tyle głośnym, że usłyszeli
wszyscy:
– Aby zakończyć ten smutny temat przemijania, powiem jeszcze tylko, że w lesie pod
poligonem znaleziono ciało Jagody Szutkowskiej, znała ją pani? Sztywniutkie ciało.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że było to morderstwo. Wszystko na to wskazuje – dodał. – I
chyba nie dla niej rezerwowała pani to miejsce? – Znowu się uśmiechnął, choć uśmiech nie
objął jego oczu. Były wyjątkowo zimne i wyjątkowo zielone w czarnej oprawie rzęs, a on sam
był wyjątkowo cyniczny.

Małgorzata przez dłuższy czas wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Gdy
wiadomość wreszcie dotarła, z przerażeniem w oczach. Nalała sobie szklankę wody
mineralnej. Piła ją łapczywie, wielkimi łykami.
– Jagody ciało?! Zamordowana?! Żona Wacka Szutkowskiego? Tego stomatologa? –
Upewniła się i wzięła wielki haust powietrza.
Słyszała wyraźnie bicie swojego oszalałego serca i chyba nie tylko ona. Żołądek
zalały mdłości. Już zapomniała, jak smakuje spokój.










Anna Dalia Słowińska





Przygodę z pisaniem rozpoczęłam dość późno, w momencie kiedy przeszłam na emeryturę w
wieku 55 lat i trzeba było poszukać sobie nowej roli. W krótkim czasie wyszlifowałam i
wydałam pięć powieści. Największym impulsem było to, że zdobyłam I wyróżnienie
opowiadaniem " Przodek" w konkursie literackim: "W poszukiwaniu tożsamości kulturowej
miasta" zorganizowanym przez Stowarzyszenie Przyjaciół Festiwalu Nauki w Pile. To
zachęciło mnie, by szukać Wydawcy do swoich już dwóch wcześniej napisanych powieści, a
które leżały w szufladzie.
I tak w roku 2012 wydałam je: " Szansa na szczęście" i " Co ja tu robię?"
Są to powieści psychologiczno – obyczajowe.
A później już poszło z górki. Rozpędziłam się.
Rok 2013 obfitował w trzy tytuły: " Przemaluj ten obraz", " Życie jak obsesje",”
Samotność w pułapce".
Są to książki o różnej tematyce – ukazujące kolory życia we wszystkich jego barwach;
sięgające lat sześćdziesiątych ale i te najbardziej współczesne. Tematy czerpię z życia,
niekoniecznie swojego, od ludzi, którzy są moją siłą napędową. Jestem dobrym i uważnym
słuchaczem.”
Niebawem ukaże się moja szósta powieść, tym razem kryminalna – „Kleszcze.