sobota, 28 listopada 2015

Najprościej jest nie myśleć-K.G.




Najprościej jest nie myśleć



Nastały takie czasy, kiedy treść jest mało ważna. Najważniejszy jest sam tytuł. Ludzie z nadmiaru informacji przestali wnikać w zawartość tychże i skupiają się tylko na konsumpcji nagłówków. Tak zresztą są budowane choćby portale internetowe, dzisiejsze źródło wiedzy. Aby zwiększyć klikalność wymyśla się nośny tytuł. A że za tytułem niewiele się kryje... no cóż. Takie czasy. Właściwie nie powinienem się temu dziwić, bo pogoń za plotką, czy sensacją jest rzeczą naturalną. Tak już mamy jako gatunek. Jednak przeważnie zwykły, przeciętny obywatel, nawet jak zdaje sobie z tego sprawę, nie zwraca na to uwagi. Skutkuje to tym, że jest poddawany nieustannej manipulacji.


 Manipulują politycy, kapłani wszelkich wyznań, sprzedawcy, usługodawcy itd. Kolejka chętnych aby nas omamić jest długa. Ale chętnych by te omamy przyjąć za dobrą monetę jeszcze większa. Obserwuję zachowania społeczne niejako z „zawodowego” punktu widzenia. Nie, nie mam takiego zawodu, ale lubię obserwować i potem to opisywać. Lubię patrzeć jak narasta fala prawdziwej nienawiści lub sztucznego uwielbienia. O nie, wcale mnie to nie bawi. Jest mi z tego powodu przykro, ale patrzę i nie mogę czasem wyjść z podziwu, w co człowiek jest jeszcze w stanie uwierzyć. I niestety dochodzę do wniosku, że we wszystko. Straszne. Prawda? Nie będę się tu naśmiewał ze sztucznej mgły, religijnych uniesień, zniesienia podatków i zbudowania stu milionów mieszkań za darmo i dla wszystkich i innych bzdur jakimi raczą nas fałszywie uśmiechnięci kreatorzy rzeczywistości i stworzone w tym celu media.


 Ale chciałbym zwrócić uwagę na to, że fala głupoty wywołana tymi zmanipulowanymi informacjami wciąż narasta. Nie wiem gdzie i kiedy nastanie koniec, ale póki co wygląda to niepokojąco. Dorosło nowe pokolenie, które wychowało się w wolnej Polsce. Młodzi ludzie, którzy większość życia spędzają w internecie. Pokolenie memów i jednozdaniowych komunikatów. Pokolenie, które nie ma wbudowanego naturalnego odruchu pt. media kłamią - myśl sam. Pokolenie, które dorastając w wolnym kraju nie musiało pogrywać z władzą w ciuciubabkę. I co z tego ma? Ma wolność. Ale niestety często ma też wolność od myślenia. Nie chcę tu wyjść na starego zrzędę, bo za czasów mojej młodości tez miałem wrażenie, że otaczają mnie w przeważającej mierze głupcy.


Ale przyjmuję też opcję odwrotną. Być może to ja się do niczego nie nadaję i sam jestem głupi, a reszta jest mądra. To w końcu tylko kwestia przyjęcia odpowiednich standardów. Może mądrością jest płynięcie z falą, a nie skazana na porażkę walka z nią? Być może. Jednak skłaniam się do twierdzenia, że istotą bytu jest szukanie odpowiedzi, a nie przyjmowanie cudzych jako własne. Ale rozumiem też tych, którzy nie maja takich ambicji. Chcą spokojnie przejść przez życie razem z innymi. W grupie raźniej i jest większe poczucie bezpieczeństwa. No i nie trzeba zbytnio się wysilać. Inni wskazują kierunek marszu, mówią jak żyć, co robić, kogo słuchać, a kogo nienawidzić. I od razu jest lżej na duszy. „..Najprościej jest nie myśleć, oni zrobią to za ciebie...”


KG, felieton, Teraz Rock 11/2015


piątek, 20 listopada 2015

T.A.N.K. - Melodic Death Metal










T.A.N.K.

Melodic Death Metal


2007 – Pierwsze Kroki


Z prochów Dark Signs rodzi się T.A.N.K. (Think of A New Kind) to francuska kapela metalowa z Paryża, której muzykę opisuje się jako neo melodic death metal.

W 2007 roku zostaje wydane pierwsze EP w składzie: Raf Pener (wokal), Symheris i Eddy Chaumulot (gitary). Do trio szybko dołączają Olivier d’Aries (bas) oraz Clément Rouxel (perkusja).

Nagrane przez Guillame Mauduit w Studio Sainte-Marthe (Paryż), to CD jest przez francuski magazyn Rock Hard opisywane jako „wzmianka o przyszłości”.





2009 – T.A.N.K. na Wacken Open Air


T.A.N.K. gra na terenie całej Francji i Belgii, a ich sceniczny entuzjazm i agresja są dobrze odbierane przez publikę, webziny i inne zespoły. Kapela wygląda na:

”Bardzo dobry zespół, który na scenie emanuje wielką energią” (Werther, basista zespołu Dagoba, w wywiadzie dla Metal France).

Kwintet wygrywa Metallian Battle Contest w Lionie (Francja). Następnie T.A.N.K. zasila mityczne festiwale – Wacken Open Air w Niemczech, czy Metal Camp w Słowenii, grając ze znanymi na całym świecie zespołami takimi jak Machine Head, In Flames, Down z byłym wokalistą Pantery, Philem Anselmo…





2010 – The Burden of Will


Powróciwszy do Studio Sainte-Marthe i Guillame Maudit, Think of A New Kind nagrywa pierwszy album: The Burden of Will. Longplay składa się z 13 utworów i powstaje przy współpracy z Guillaume Bideau (MNEMIC, One-Way Mirror, ex-Scarve) oraz Steve’m “Zuul” Petit (Zuul FX).

Wydany w czerwcu 2010 roku, z dystrybucją Season of Mist, praca i webziny uznają go jako:

„Wielki debiut” (Noémy Langlais – RockOne),”cios w policzek okrutnym dźwiękiem, który robi wrażenie […] tak samo na żywo, jak i na płycie” (Sven Letourneur – Hard Rock Mag).

Komponując swój drugi album, T.A.N.K.promuje The Burden of Will, koncertując po Francji oraz poza jej granicami, między innymi na Basinfirefest w Czechach.





2012 – Spasms of Upheaval


T.A.N.K. tworzy swój drugi album – Spasms of Upheaval w Dome Studio w Angers (Francja). Przez pierwszy miesiąc zespół dopracowuje więcej osobistych i bardziej skomplikowanych utworów przy współpracy z producentem David’em Potvin’em (One-Way Mirror, Lyzanxia, Phaze 1…).

Video utworu Inhaled (nagrane wspólnie z Jon’em Howard’em z kanadyjskiej kapeli Threat Signal) szybko zyskuje ponad 200 000 odsłon na youtube. Recenzje i wywiady w prasie i webzinach, we Francji i za granicą, są niemal jednomyślne: Spasms of Upheaval nie zawodzi nadziei pokładanej w T.A.N.K. po ich pierwszym albumie.

2013 jest dla Think od A New Kind także rokiem nowego gitarzysty. Utalentowany Nils Courbaron (Lyr Drowning) zastępuje Eddy’ego Chaumulot’a i przykłada swą ręke do promocji nowego dzieła.

Nowe kontrakty pozwalają T.A.N.K. odbyć pierwszą trasę w roli headlinera – the Upheaval Tour. Ta francuska trasa pozwala zespołowi osiągnąć jeden z głównych celów – Hellfest 2013 – oraz recenzję we francuskiej telewizji Television W9.

Rock Hard: „Poświęcenie, które koronuje dobrą reputację”.





2015 – Symbiosis


We wrześniu 2015 T.A.N.K. wydaje swój trzeci album, nagrany zmiksowany i zmasterowany głównie w Dome Studio. Symbiosis jest pierwszym wydawnictwem na Europę. Zespół dołącza na tym kontynencie do wielkiej trasy z Soilwork i HateSphere.

W szeregach zespołu pojawia się nowy gitarzysta,  Charly Jouglet. Zastępuje on Symheris’a. Czas zacząć pisać nowe rozdziały historii!





kontakt






Tłumaczenie powyższego tekstu na język polski Agata Wąsikowska

-Wielkie dzięki :) diony.


poniedziałek, 16 listopada 2015

Wspomnienia z festiwalu ROCK NA BAGNIE 2015




Wspomnienia z festiwalu 

ROCK NA BAGNIE 2015









Wtedy jedno nas łączyło: muzyka.

/Kasia/




To był mój pierwszy festiwal rockowy takiego wymiaru. Mam 16 lat i pochodzę z wioski na Pomorzu, oddalonej o 350 km od Goniądza. Na co dzień życie toczy się tu swoim rytmem. W kwietniu pisałam egzamin gimnazjalny, a w czerwcu skończyłam 3 gimnazjum. Do czerwca nie było wiadomo, czy uda mi się pojechać na festiwal, jednak mój starszy brat załatwił bilety i czekał mnie zarąbisty początek wakacji! Podróż z Gdańska do Moniek pociągiem nie należała do krótkich, w dodatku byłam podekscytowana, tym bardziej trudno było wysiedzieć. Do Goniądza dotarliśmy bez problemu autobusem z kilkoma innymi festiwalowiczami, obładowani plecakami i śpiworami. Na miejscu festiwalu byliśmy w czwartek, dzień przed rozpoczęciem. Zrobiliśmy wszystkie podstawowe kwestie związane z organizacją, rozstawiliśmy się, poszliśmy rozejrzeć się po terenie festiwalu i po miasteczku. W nocy było masakrycznie zimno, o świcie na ścianach namiotu pojawiła się rosa a już po 7 rano słońce grzało tak mocno, że nie dało się wytrzymać w namiocie i tak podobnie było każdego dnia.





W czasie naszego pobytu oprócz słuchania koncertów spróbowaliśmy pysznych regionalnych dań, odpoczywaliśmy nad Biebrzą, zrobiliśmy tysiące kilometrów nad trasie teren festiwalu – sklepy (ta droga była z pewnością najczęściej uczęszczana w tamtym czasie :D ), obejrzeliśmy film w kinie, zawiązaliśmy parę relacji z uczestnikami festiwalu, ale przede wszystkim szukaliśmy cienia, bo słońce paliło niemiłosiernie. Bułka i jogurt pitny kojarzą mi się z Bagnem, bo wtedy bardzo często to jedliśmy :D Ale najważniejszy punkt  to oczywiście koncerty. Na niektórych zespołach, które nas niezbyt interesowały, oczywiście  nie byliśmy pod sceną, ale szczególnie zainteresowały mnie wcześniej nieznane mi zespoły, takie jak The Trepp, 






Ukryta Strona Miasta, Zputnik, przekonałam się bardziej do Kabanosa, trochę rozczarowało mnie KSU, na Plebanii była najlepsza zabawa, Alians bardzo fajnie grał i niestety nie usłyszałam Argy Bargy, bo zmęczona, zasnęłam. Nadal jestem o to na siebie zła, ale trudno. Ale najlepsze chwile były oczywiście w pogo, kiedy mogłam podzielić się radością z płynących dźwięków z innymi. Wtedy jedno nas łączyło: muzyka. I to jest najlepsze uczucie na świecie. Przeżyłam też pierwszą falę na KSU! I nie zapomnę wieczoru pierwszego dnia, po koncercie KSU, a w trakcie 1125. Jako że ta muzyka nas nie interesowała, siedzieliśmy w namiocie i korzystaliśmy z WiFi,i powoli szliśmy spać (zresztą świetny pomysł, żeby udostępnić Internet za darmo! J ), i nagle poczułam coś pod udem, jakby pulsowanie. Rytmicznie się powtarzało, myślałam, że może coś mam z mięśniem, ale kiedy przesunęłam się w inne miejsce w namiocie – przestało. Więc wracam na miejsce i znowu się pojawia. Robiło się to denerwujące. Przesuwam się znów w inne miejsce i tam udało mi się w końcu zasnąć. Kiedy rano wstaję i wychodzę z namiotu nie wierzę własnym oczom – naokoło namiotu widać… kopce kreta. To kret próbował się wczoraj przebić przez namiot! :D Nie mogłam ze śmiechu i zdziwienia.

No i nadszedł koniec festiwalu. Odjeżdżamy stamtąd z poczuciem szczęścia, bo to były cudowne 3 dni. Rock na Bagnie to najlepszy festiwal w Polsce!






Wspomnienia z Bagna

/Grzegorz/


Jak wielu z uczestników Bagna, byłem gotów już w czwartkowe popołudnie. Zamiast z udawaną powagą znawcy zachwycać się budową sceny, wolałem popatrzeć na kilka uliczek goszczącego festiwal Goniądza i skorzystać ze specjałów lokalnej kuchni. Pomysł ze straganami umiejscowionymi nieopodal domu kultury był przedni. Co najwyżej wegetarianie czy weganie mogli nie być zachwyceni, ale cóż...

Skład kapel niespecjalnie rzucił mnie na kolana, ale przecież to tylko przykrywka, aby się spotkać z długo niewidzianymi znajomymi i poznać co najmniej kilkoro nowych twarzy. I towarzysko Bagno A.D. 2015 było bardziej udane niż muzycznie. Była jedna perełka dla mnie :) i nie było to Po Prostu niestety (może za rok;). Sporo alkoholu :) niestety jako lokalne piwo rekomendowane były i Żubr, i Łomża. Więc nędza. Trochę przedniego samogonu ... nie od lokalnych wytwórców, ale
od punków 40+.






Ludzie - najmniej było osób w okolicach trzydziestu czy trzydziestu kilku lat. Dużo młodych  głośnych twarzy oraz spora grupa osób, które pamiętają pierwsze festiwale w Jarocinie. Przewinęło się kilkoro punkowych gwiazd ery Facebooka i niestety, ale nie oni byli najbardziej widoczni, była i punko-polowo-festiwalowa patologia :) przewrócone kosze w mieście, bójki gówniarzy (w tym o utraconą festiwalową miłość), sporo śmieci. Czyli małolaty, które z pewnością mocno minęły się z
ideologią SE. Choć zachowujących się poprawnie czy nawet serdecznie było znacznie więcej.

Muzyka - wspominałem, że nie byłem zachwycony zestawem kapel. Dla mnie liczył się właściwie tylko Alians :) nie zawiodłem się :) dobry kontakt z publiką, zestaw utworów jakby wedle mojej play listy oraz spektakularny rzut akordeonem o scenę. A inne kapele - przyznam, że wielu nie znałem, zaś z tych, o jakich wypada wspomnieć, to KSU zagrali poprawnie, Analogs jak przystało na zawodowców dobrze, gwiazda z Wysp też w porządku i jeszcze kapela zza południowej granicy z
kobiecym wokalem brzmiała nieźle. Szkoda, że przegapiłem występ Royal Spirit, zwłaszcza że miałem okazję z nimi biesiadować i okazali się, choć na początku miałem inne wrażenie, dobrą kompanią.

Reasumując - nie ma idealnych osób, festiwali i miejsc. Rock na Bagnie jest niezłym przykładem banalnej tezy. Mimo to było warto się wybrać i warto tam wrócić, nawet jeżeli zestaw kapel nie będzie porywający. A jest jest i jeszcze Biebrza, która uspokaja, koi i zachwyca, mimo niby-zwyczajności. 






Witam.Powyższe wspomnienia zostały nadesłane do Desperat zine przy okazji konkursu,autorzy zostali nagrodzeni wejściówkami na przyszłoroczną edycję festiwalu :)
Jeśli byłeś na zeszłorocznym Rock Na Bagnie,napisz parę słów od siebie ,chętnie zamieścimy... 

pozdrawiam

diony




sobota, 7 listopada 2015

Mini Merciless East - Chełm, Atmosfera -31.10.2015


31.10.2015

 Chełm, Atmosfera

Mini Merciless East




W ubiegłą sobotę we wschodnich rubieżach kraju odbyła się czwarta edycja imprezy, będącej swego rodzaju kontynuacją festiwalu open air Merciless East, który odbywał się w latach 2004-2005 w Chełmie. Od dłuższego czasu jeden z organizatorów tego wydarzenia – Piotr z zespołu Parricide stara się cyklicznie ściągać do tego miasta zespoły z rodzimej (i nie tylko) sceny głównie death/grind i skutecznie poić je spirytusem.

Czwarta edycja odbyła się w okresie bardzo bogatym w koncerty i to mogło wpłynąć na niedostateczną liczbę uczestników, aby impreza wyszła na zero. Finalnie przybyło około 200 osób, a raptem dwudziestu zabrakło do pełni szczęścia. Mimo wszystko, spęd można spokojnie zaliczyć do udanych.

Do „Atmosfery” przybyłem kiedy na scenie produkował się mysłowicki Fetor. Niestety spóźniłem się na otwierający imprezę Nuclear Holocaust, ale z relacji naocznych świadków wynikało, że był to bardzo dobry występ. Wracając jednak do Fetor, już pierwsze dźwięki, jakie popłynęły ze sceny sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się szeroki banan. Kapela jest jedną z nielicznych w naszym kraju parającą się dość osobliwym gatunkiem, jakim jest slam death metal. Uwielbiam granie po takiej linii i ubolewam, że nie jest ono u nas w ogóle popularne, a co za tym idzie, tak mało osób zabiera się za ten rodzaj łomotu. Prawdopodobnie nie dostrzegając potencjału, jaki niosą slamowe rytmy podczas wykonywania ich na żywca. 






Nie bez powodu użyłem słowa „rytm”, bo de facto właśnie on robi tu największą robotę i odróżnia ten sposób grania death metalu od całej reszty jego odnóg. Walcujące zwolnienia i na maksa bujające tempa przy zachowaniu odpowiedniego ładunku brutalności sprawdzają się idealnie w wydaniu live. Zdałem sobie też sprawę, że, co dość charakterystyczne, Fetor z dotychczasowych znanych mi nagrań wypadał dobrze, ale niekoniecznie powyżej średniej. Na żywo przekonali mnie o wiele bardziej. Mimo, że wszystko opierało się na jednej gitarze, nie można było mieć zastrzeżeń co do selektywności czy samej mocy. Bardzo dobrze w roli frontmana sprawdził się Ojciec, który z niejednego pieca już chleb jadł i poza zaprezentowaniem zgromadzonej gawiedzi całej gamy świńskich ryków, udowodnił że doskonale wie jak się zachowywać na scenie. Pewność siebie oraz luz w zachowaniu widać było bardzo wyraźnie. Konsekwentnie udawało mu się też dezorientować publikę, kiedy po prawie każdym zakończonym kawałku krzyczał do audytorium „dzięki Zamość” haha. Podsumowując Fetor – kawał naprawdę zajebistego slamowego hip-hopu ;)

Następni na scenę wskoczyli Panowie z Bottom. O wiele tłoczniej się zrobiło na scenie, bo jest to aż sześcioosobowa ekipa. Kapela z długim stażem, grająca muzę bardzo na poziomie, ale wydaje się, że niestety jest to nazwa wciąż słabo rozpoznawalna na rodzimej scenie i rzadko grająca poza Śląskiem. Uwagę zwracało dwóch wokalistów (z czego jeden to wspomniany wcześniej Ojciec z Fetora), którzy dysponują kompletnie odmiennymi barwami i wymiany ich partii miały duży wpływ na dynamikę całej muzyki. Zespół zaprezentował naprawdę porządny i energiczny hardcore/metal z elementami grindu. Set opierał się na kompozycjach z nowszych materiałów, ale chyba było też coś z „Deklaracji Morderców”. Jednak już bardzo dawno słyszałem ten materiał i nie jestem w stanie przypomnieć sobie tytułów. Brzmieniowo miałem wrażenie, że wdawał się większy chaos niż w przypadku wcześniejszej kapeli, ale muzyka Bottom jest oparta na zdecydowanie większej ilości szybkich temp, a i dwie gitary zdawały się robić głośniejszą „ścianę”. Oprócz dobrego widowiska na scenie, również publiczność dawała się we znaki, w szczególności jeden znamienity lokalny zawodnik znany pod kryptonimem Smuggler Jack. Wyrywanie mikrofonu mimo nieznajomości tekstów, pokraczne skoki ze sceny, rozdawanie „fuckerów” wszystkim dookoła- był freak show na maksa, dobra zabawa i kupa śmiechu.






Jako następna formacja wystąpił stołeczny Lostbone, ale z racji tego, że nie przemawia do mnie muzyka, jaką prezentują byłem niejako zmuszony odpuścić ich koncert. Wolałem w tym czasie posłuchać anegdot znanego tu i ówdzie Globiego, który jest moim sensei absurdu i za każdym razem, kiedy go widzę zagina gość czasoprzestrzeń. Po wcześniejszych opowiastkach jak to pytał Adama z Hate ile ma ze sobą grzebieni, relacji z tego jak bardzo był głodny na gigu Grave, tym razem zagajał ze śmiertelnie poważną miną przechadzających się ludzi pytaniem czy lubią koncerty na żywo, bo on to generalnie jest im przeciwny i stara się unikać.

Kolejną formacją, jaka zaprezentowała się przed chełmską publicznością był lubelski Deivos. Uznana i doświadczona nazwa (nawiasem mówiąc chyba pierwszy death metalowy zespół, jaki zobaczyłem w życiu kilkanaście lat temu), a i koncert bardzo konkretny. Mocno techniczny, osadzony w szybkich tempach bezlitosny śmierć metal zrobił spore zamieszanie i generalnie nie było się do czego przyczepić. Dużo zakrętów, zaskakujących przejść, solówek i przede wszystkim bezkompromisowego, odhumanizowanego napierdalania zarówno na pełnej szybkości, jak i w tempach bardziej umiarkowanych. Dla mnie jednak ich kawałki są nieco zbyt rozwlekłe i gdyby to ode mnie zależało, trochę bym je „spakował”. Szczególnie zwracały uwagę partie Wizuna, który jak zwykle nie oszczędzał swoich beczek i udowodnił, że wciąż jest jednym z najlepszych bębniarzy metalowych w naszym kraju.

Ostatni na scenę wkroczyli przybysze rodem z Łodzi. Przyznam, że do Toxic Bonkers mam spory sentyment, bo ostro ich wałkowałem za dzieciaka, a płyty „Seeds Of Cruelty” i „Progress” znam praktycznie na pamięć. Od dłuższego czasu jednak niezbyt śledzę, co u nich słychać. Oni o sobie też niezbyt przypominają, bo ich ostatni krążek ukazał się już 5 lat temu. Pierwszą część seta zdominowały kawałki z ostatniego okresu, ale od pewnego momentu zespół zaczął grać dużo starszych rzeczy. Z kawałków, które udało mi się zarejestrować to przede wszystkich „Anti-Violent”, „Geo-phobia”, „Seeds Of Cruelty”, „TV God”, „Poisoned”, „Emptiness” i oczywiście „Nazi Fuckers”. Chyba było też coś z „If The Dead Could Talk”, ale nie pomnę tytułu. Ogólnie koncert bardzo w porządku, publika się nie oszczędzała, ale mam wrażenie że zespół ten najlepsze lata ma już za sobą. Chciałbym się jednak mylić.

Reasumując, Mini Merciless East znowu na poszanowaniu, szacuneczek dla Piotrka, że mimo przeciwności nadal ściąga na wioskę bdb kapele od serca i stara się podtrzymywać życie koncertowe w Chełmie. Trzymam kciuki za kolejną edycję.-Kwiecio/

...text zaczerpnięty z  (Loud Now Mag.)
za zgoda autora


niedziela, 1 listopada 2015

- kolejna święta fejzbukowa wojna;-Agata Wąsikowska




Agata Wąsikowska




Przy okazji kolejnego święta

- kolejna święta fejzbukowa wojna;






"W Polsce obchodzimy Święto Zmarłych a nie Halloween" kontra "takie tam (zdjęcie) z halloweenowej imprezy"...
Jeśli Halloween jest radosnym świętem, to dlaczego nie mielibyśmy sobie "zapożyczyć" takiego zwyczaju, tradycji, czy jak to kto nazywa... Oczywiście Halloween ma związek ze zmarłymi, czy też ich duszami, ale to kwestia mentalności... My Polacy lubimy zazwyczaj (niestety) płakać, ale trochę za dużo. Naród malkontentów... "Halloweenowcy" świętują chyba to, że dusza jest "w niebie", czyli tam, gdzie nie zmaga się już z żadnymi problemami, że spotkało kogoś "życie po życiu" itp., itd. Problemem nie jest (moim zdaniem) to, że ktoś chce się przebrać i powariować na sposób halloweenowy, tylko to, że Wszystkich Świętych staje się jedynym dniem, w którym pamiętamy o zmarłych... A to nie o to w tym wszystkim chodzi.






Nie chodzi o to, żeby nagle odrzucić wszystkie polskie zwyczaje, bo uważam, że takie święta jak Wszystkich Świętych, czy Zaduszki jest nam w jakiś sposób potrzebne (a dlaczego, wyjaśnię zaraz).
Nie chodzi też o to, żeby nagle wpaść w niewyobrażalną zadumę, płacz i lament i przy tym zostać tylko na jeden czy dwa dni żarliwym wyznawcą zapalania znicza...
O zmarłych, których nam brakuje pamiętamy zawsze. Znicz to symbol. I rozumiem, że niektórym jest taki dzień potrzebny, aby tym symbolem wyrazić swoją pamięć, tęsknotę, szacunek do zmarłych, bądź wdzięczność za to, czego się od nich nauczyliśmy... Do tego oczywiście dochodzi okazja spotkania z dawno niewidzianą rodziną etc. - ja to wszystko rozumiem. Ten dzień to też świetny przypominacz dla tych, którzy na co dzień (że tak powiem) nie mają okazji, aby zebrać myśli w tym kierunku... Rozumiem.
Rozumiem i sama zapalam znicze. Ale nie od święta, tylko w momencie potrzeby. Uzewnętrzniam się tym właśnie (bardzo ładnym zresztą moim zdaniem) symbolem - światełkiem. A pamiętam o NICH wszystkich ZAWSZE. Aby zapalić znicz nie potrzebuję kalendarza. Aby uczcić swą pamięć, wdzięczność i szacunek - wolę przekazywać wiedzę, którą od danych osób zdobyłam, wolę wspominać ile i co pięknego z nimi przeżyłam, wolę opowiadać, jakimi dobrymi osobami byli i kultywować zasady, które mi pokazali i których mnie nauczyli jeszcze TU będąc.