Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RELACJE-KONCERTOWE. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą RELACJE-KONCERTOWE. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 kwietnia 2016

PIĘKNY PIES - BUREK! DOBRY PIES, DZIADY BOROWE, INKWIZYCJA KRAKÓW 1 kwietnia







DZIADY BOROWE

PIĘKNY PIES - BUREK! DOBRY PIES 

 INKWIZYCJA 



KRAKÓW
1 kwietnia 


Z czasem coraz więcej rocznic i wspomnień. Nie będziemy się obrażać na rzeczywistość i udawać żeśmy młodziaki i dopiero co wczoraj... Nie mamy też zamiaru z wysokości majestatu wieku osądzać i ferować. Świętowaliśmy 25 lat naszej pierwszej płyty. Łezka się nie kręci, bośmy cały czas w biegu i w graniu. I nie jest to ostatni koncert ani (mamy nadzieję) płyta. Dlatego świętujemy raczej krzykiem i przytupem niż łzawą zadumą.
Powiedzieć że się udało, że grało się świetnie a sądząc po reakcjach ludzi że bawili się równie dobrze – to nic nie powiedzieć...






Trzy miesiące przerwy poświęcone na szlifowanie formy i dokładne opracowanie starego materiału na nowo - dały rezultat. Byliśmy wyćwiczeni i głodni grania jak Radwańska przed skokami. I wielki ukłon dla ludzi którzy przyszli dla nas, choć konkurencja koncertowa w ten dzień była spora! Wielkie podziękowania dla kapel które z nami pograły – Burek zaszczekał ludzkim głosem a później przyszedł Dziad Borowy i wszyscy pochylili głowy. Mamy szczęście do zacnych kapel – ciężko było ustać nieruchomo, ale tym którym się to udało – mieli czego słuchać! Absurdalne i dosadne teksty Dziadów, gorzkie i ironiczne Burki a wszystko podane z takim kopem że kręgosłup trzeszczał. Prócz starych znajomych i przyjaciół było sporo nowych twarzy co bardzo nas cieszy, bo trzeba szerzyć złą nowinę. 






Prócz tego były też bardzo młode twarze – nasi agenci z gór i delegacja ze Śląska. 
Słyszałem kilka opinii, że mało kapel, że przydałyby się jeszcze ze dwie... Otóż niekoniecznie. Koncert klubowy - trzy kapele to optimum. Jest czas na spokojne ustawienie, bez pośpiechu i kosztem późniejszej jakości dźwięku. Jest czas na ewentualne bisy. Jest czas na piwo i nie ma przesytu i ogłuszenia. Kiedy przy kolejnej kapeli już wyłączyła ci się percepcja i przekrzykujesz kapelę siedząc przy barze i usiłując rozmawiać. 
Dziękujemy kapelom które zechciały z nami zagrać. Bilasowi za świetne nagłośnienie i ekipie Pięknego Psa za życzliwość. Podziękowania dla Pędzla za pomoc organizacyjną. Dziękujemy wszystkim którzy przyczynili się do nagrania tej płyty 25 lat temu. 






Dziękujemy również wielkim nieobecnym, którzy byli w tej materii bardzo ważni, a których na tym koncercie zabrakło.
Nie mogliśmy należycie pobiesiadować, bo na dzień następny – Wrocław. A o nim – następnym razem. 
Biorąc pod uwagę, że niejeden album dokumentujący nasze wybryki na scenie już się ukazał (na przykład znakomite zdjęcia Marcina Gula) my publikujemy zdjęcia publiczności. Skoro Wy nas – to my Was!..
A te foty po większej części uczyniła Carmelutka (InAction

Ex Pert





piątek, 11 marca 2016

ACID DRINKERS - 06.03.2016 CHOJNICE, PUB KORNEL




06.03.2016

CHOJNICE, PUB KORNEL

 ACID DRINKERS



Kolejny mój koncert Kwasożłopów, byłem na nich z 12 razy, nie mogłem odpuścić sobie kolejnego, zawsze się na nich dobrze bawiłem. Mam 18 lat i mimo mojego młodego wieku widziałem już dużo zespołów na żywo. Byłem bardzo szczęśliwy tego dnia, bo to jeden z moich ulubionych zespołów. Pamiętam byłem strasznie znudzony tego dnia, bo nie miałem zbytnio co do roboty, oglądałem bodajże film „Tenacious D: Kostka Przeznaczenia”, po czym ojciec mówi, że mam się szykować, bo jedziemy. Było wtedy strasznie zimno. Dotarliśmy do Chojnic około 17:30, odwiedziliśmy moją mamę w pracy która później dołączyła do mnie i taty na koncercie. Od mamy pojechaliśmy do Kauflanda, i od razu po kupieniu trunków wyruszyliśmy do Kornela. Potem na krótki okres czasu rozstałem się z tatą i porozmawiałem sobie z wokalistą zespołu Chainsaw. Max opuścił mnie i poszedł na próbę generalną, a ja w tym czasie poszedłem do Żabki na hot-doga. Później spotkałem mojego kolegę, i narzekaliśmy trochę na słabą frekwencję (bo naprawdę była słaba, pewnie dlatego, że niedziela). Po pewnym czasie zauważyliśmy grupkę naszych znajomych i obaliliśmy z nimi wódkę hehe. Ale czas wchodzić na koncert, chyba było z 5 osób pod sceną…






Zakupiłem dwie koszulki Chainsaw i płytę, z których jestem bardzo zadowolony. Ale no, koncert zaczął się o dziwo punktualnie. Support zagrał set składający się z 8 utworów, który mimo wszystko wyszedł wspaniale, i na końcu był zagrany cover zespołu Queen, ale nie „We Are the Champions”, tylko „We Are the Chainsaw”. Po Chainsaw spotkałem moje dwie koleżanki z którymi poszliśmy na papierosa. Przyjechali moi rodzice i zaniosłem im moje zakupione rzeczy. Weszliśmy do klubu a tu przyszło bardzo dużo ludzi, zupełnie jakbym był na innym koncercie! Tak o 20:30 Acid Drinkers weszli na scenę, oczywiście przy utworze Hansa Zimmera. Zaczęło się od „Fuel of my Soul” na którym już zdarłem gardło. Potem zagrali „Masterhood of Hearts” i cover AC/DC „Whole Lotta Rosie” no i Titus w końcu się do nas odezwał z charakterystycznym „PASUJE?!”. Do setlisty wrócił jeden z moich ulubionych kawałków „Slow & Stoned” czy „Acidofilia” która idealnie zgrała się z bisem (Jak kończyli utwór, to w kolejności Titus, Popcorn i Yankiel zeszli, a Ślimak dalej grał na perkusji). Bardzo mi się podobało jak zagrali ten utwór. Chwilę pokrzyczeliśmy takie słowa jak „Acid grać, kurwa mać!” czy też „Kwasożłopy!”. Wchodzą, Titus pyta się publiczności czy mamy jeszcze ochotę na Thrash Metal, publiczność jednogłośnie odpowiada, że tak! Na bis zagrali „25 Cents for a Riff” i od lat nie grany „Wild Thing”. Koncert składał się z 19 kawałków (podane będą niżej). Po koncercie zrobiłem się głodny, więc pojechaliśmy do Maca na tortillę. Do domu wróciliśmy w dźwiękach zespołu Thermit. Od tamtego wieczoru czekam na kolejny koncert który odbędzie się 19 marca czyli Vader.  


                                                                                Mikołaj Jakub Lipkowski


                                                                         


SETLISTA:

Intro
Fuel of My Soul
Masterhood of Hearts Devouring
Whole Lotta Rosie (AC/DC)
Street Rockin'
Marian is a Metal Guru
Human Bazooka
Slow and Stoned (Method of Yonash)
24 Radical Questions
Cops Broke My Beer
(Voluntary) Kamikaze Club
Don't Go to Where I Sleep
The Joker
We Died Before We Start to Live
Me
New York, New York (Frank Sinatra)
The Trick
Acidofilia

25 Cents For a Riff
Wild Thing (Chip Taylor)
Always Look on the Bright Side of Life (End)






poniedziałek, 16 listopada 2015

Wspomnienia z festiwalu ROCK NA BAGNIE 2015




Wspomnienia z festiwalu 

ROCK NA BAGNIE 2015









Wtedy jedno nas łączyło: muzyka.

/Kasia/




To był mój pierwszy festiwal rockowy takiego wymiaru. Mam 16 lat i pochodzę z wioski na Pomorzu, oddalonej o 350 km od Goniądza. Na co dzień życie toczy się tu swoim rytmem. W kwietniu pisałam egzamin gimnazjalny, a w czerwcu skończyłam 3 gimnazjum. Do czerwca nie było wiadomo, czy uda mi się pojechać na festiwal, jednak mój starszy brat załatwił bilety i czekał mnie zarąbisty początek wakacji! Podróż z Gdańska do Moniek pociągiem nie należała do krótkich, w dodatku byłam podekscytowana, tym bardziej trudno było wysiedzieć. Do Goniądza dotarliśmy bez problemu autobusem z kilkoma innymi festiwalowiczami, obładowani plecakami i śpiworami. Na miejscu festiwalu byliśmy w czwartek, dzień przed rozpoczęciem. Zrobiliśmy wszystkie podstawowe kwestie związane z organizacją, rozstawiliśmy się, poszliśmy rozejrzeć się po terenie festiwalu i po miasteczku. W nocy było masakrycznie zimno, o świcie na ścianach namiotu pojawiła się rosa a już po 7 rano słońce grzało tak mocno, że nie dało się wytrzymać w namiocie i tak podobnie było każdego dnia.





W czasie naszego pobytu oprócz słuchania koncertów spróbowaliśmy pysznych regionalnych dań, odpoczywaliśmy nad Biebrzą, zrobiliśmy tysiące kilometrów nad trasie teren festiwalu – sklepy (ta droga była z pewnością najczęściej uczęszczana w tamtym czasie :D ), obejrzeliśmy film w kinie, zawiązaliśmy parę relacji z uczestnikami festiwalu, ale przede wszystkim szukaliśmy cienia, bo słońce paliło niemiłosiernie. Bułka i jogurt pitny kojarzą mi się z Bagnem, bo wtedy bardzo często to jedliśmy :D Ale najważniejszy punkt  to oczywiście koncerty. Na niektórych zespołach, które nas niezbyt interesowały, oczywiście  nie byliśmy pod sceną, ale szczególnie zainteresowały mnie wcześniej nieznane mi zespoły, takie jak The Trepp, 






Ukryta Strona Miasta, Zputnik, przekonałam się bardziej do Kabanosa, trochę rozczarowało mnie KSU, na Plebanii była najlepsza zabawa, Alians bardzo fajnie grał i niestety nie usłyszałam Argy Bargy, bo zmęczona, zasnęłam. Nadal jestem o to na siebie zła, ale trudno. Ale najlepsze chwile były oczywiście w pogo, kiedy mogłam podzielić się radością z płynących dźwięków z innymi. Wtedy jedno nas łączyło: muzyka. I to jest najlepsze uczucie na świecie. Przeżyłam też pierwszą falę na KSU! I nie zapomnę wieczoru pierwszego dnia, po koncercie KSU, a w trakcie 1125. Jako że ta muzyka nas nie interesowała, siedzieliśmy w namiocie i korzystaliśmy z WiFi,i powoli szliśmy spać (zresztą świetny pomysł, żeby udostępnić Internet za darmo! J ), i nagle poczułam coś pod udem, jakby pulsowanie. Rytmicznie się powtarzało, myślałam, że może coś mam z mięśniem, ale kiedy przesunęłam się w inne miejsce w namiocie – przestało. Więc wracam na miejsce i znowu się pojawia. Robiło się to denerwujące. Przesuwam się znów w inne miejsce i tam udało mi się w końcu zasnąć. Kiedy rano wstaję i wychodzę z namiotu nie wierzę własnym oczom – naokoło namiotu widać… kopce kreta. To kret próbował się wczoraj przebić przez namiot! :D Nie mogłam ze śmiechu i zdziwienia.

No i nadszedł koniec festiwalu. Odjeżdżamy stamtąd z poczuciem szczęścia, bo to były cudowne 3 dni. Rock na Bagnie to najlepszy festiwal w Polsce!






Wspomnienia z Bagna

/Grzegorz/


Jak wielu z uczestników Bagna, byłem gotów już w czwartkowe popołudnie. Zamiast z udawaną powagą znawcy zachwycać się budową sceny, wolałem popatrzeć na kilka uliczek goszczącego festiwal Goniądza i skorzystać ze specjałów lokalnej kuchni. Pomysł ze straganami umiejscowionymi nieopodal domu kultury był przedni. Co najwyżej wegetarianie czy weganie mogli nie być zachwyceni, ale cóż...

Skład kapel niespecjalnie rzucił mnie na kolana, ale przecież to tylko przykrywka, aby się spotkać z długo niewidzianymi znajomymi i poznać co najmniej kilkoro nowych twarzy. I towarzysko Bagno A.D. 2015 było bardziej udane niż muzycznie. Była jedna perełka dla mnie :) i nie było to Po Prostu niestety (może za rok;). Sporo alkoholu :) niestety jako lokalne piwo rekomendowane były i Żubr, i Łomża. Więc nędza. Trochę przedniego samogonu ... nie od lokalnych wytwórców, ale
od punków 40+.






Ludzie - najmniej było osób w okolicach trzydziestu czy trzydziestu kilku lat. Dużo młodych  głośnych twarzy oraz spora grupa osób, które pamiętają pierwsze festiwale w Jarocinie. Przewinęło się kilkoro punkowych gwiazd ery Facebooka i niestety, ale nie oni byli najbardziej widoczni, była i punko-polowo-festiwalowa patologia :) przewrócone kosze w mieście, bójki gówniarzy (w tym o utraconą festiwalową miłość), sporo śmieci. Czyli małolaty, które z pewnością mocno minęły się z
ideologią SE. Choć zachowujących się poprawnie czy nawet serdecznie było znacznie więcej.

Muzyka - wspominałem, że nie byłem zachwycony zestawem kapel. Dla mnie liczył się właściwie tylko Alians :) nie zawiodłem się :) dobry kontakt z publiką, zestaw utworów jakby wedle mojej play listy oraz spektakularny rzut akordeonem o scenę. A inne kapele - przyznam, że wielu nie znałem, zaś z tych, o jakich wypada wspomnieć, to KSU zagrali poprawnie, Analogs jak przystało na zawodowców dobrze, gwiazda z Wysp też w porządku i jeszcze kapela zza południowej granicy z
kobiecym wokalem brzmiała nieźle. Szkoda, że przegapiłem występ Royal Spirit, zwłaszcza że miałem okazję z nimi biesiadować i okazali się, choć na początku miałem inne wrażenie, dobrą kompanią.

Reasumując - nie ma idealnych osób, festiwali i miejsc. Rock na Bagnie jest niezłym przykładem banalnej tezy. Mimo to było warto się wybrać i warto tam wrócić, nawet jeżeli zestaw kapel nie będzie porywający. A jest jest i jeszcze Biebrza, która uspokaja, koi i zachwyca, mimo niby-zwyczajności. 






Witam.Powyższe wspomnienia zostały nadesłane do Desperat zine przy okazji konkursu,autorzy zostali nagrodzeni wejściówkami na przyszłoroczną edycję festiwalu :)
Jeśli byłeś na zeszłorocznym Rock Na Bagnie,napisz parę słów od siebie ,chętnie zamieścimy... 

pozdrawiam

diony




sobota, 7 listopada 2015

Mini Merciless East - Chełm, Atmosfera -31.10.2015


31.10.2015

 Chełm, Atmosfera

Mini Merciless East




W ubiegłą sobotę we wschodnich rubieżach kraju odbyła się czwarta edycja imprezy, będącej swego rodzaju kontynuacją festiwalu open air Merciless East, który odbywał się w latach 2004-2005 w Chełmie. Od dłuższego czasu jeden z organizatorów tego wydarzenia – Piotr z zespołu Parricide stara się cyklicznie ściągać do tego miasta zespoły z rodzimej (i nie tylko) sceny głównie death/grind i skutecznie poić je spirytusem.

Czwarta edycja odbyła się w okresie bardzo bogatym w koncerty i to mogło wpłynąć na niedostateczną liczbę uczestników, aby impreza wyszła na zero. Finalnie przybyło około 200 osób, a raptem dwudziestu zabrakło do pełni szczęścia. Mimo wszystko, spęd można spokojnie zaliczyć do udanych.

Do „Atmosfery” przybyłem kiedy na scenie produkował się mysłowicki Fetor. Niestety spóźniłem się na otwierający imprezę Nuclear Holocaust, ale z relacji naocznych świadków wynikało, że był to bardzo dobry występ. Wracając jednak do Fetor, już pierwsze dźwięki, jakie popłynęły ze sceny sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się szeroki banan. Kapela jest jedną z nielicznych w naszym kraju parającą się dość osobliwym gatunkiem, jakim jest slam death metal. Uwielbiam granie po takiej linii i ubolewam, że nie jest ono u nas w ogóle popularne, a co za tym idzie, tak mało osób zabiera się za ten rodzaj łomotu. Prawdopodobnie nie dostrzegając potencjału, jaki niosą slamowe rytmy podczas wykonywania ich na żywca. 






Nie bez powodu użyłem słowa „rytm”, bo de facto właśnie on robi tu największą robotę i odróżnia ten sposób grania death metalu od całej reszty jego odnóg. Walcujące zwolnienia i na maksa bujające tempa przy zachowaniu odpowiedniego ładunku brutalności sprawdzają się idealnie w wydaniu live. Zdałem sobie też sprawę, że, co dość charakterystyczne, Fetor z dotychczasowych znanych mi nagrań wypadał dobrze, ale niekoniecznie powyżej średniej. Na żywo przekonali mnie o wiele bardziej. Mimo, że wszystko opierało się na jednej gitarze, nie można było mieć zastrzeżeń co do selektywności czy samej mocy. Bardzo dobrze w roli frontmana sprawdził się Ojciec, który z niejednego pieca już chleb jadł i poza zaprezentowaniem zgromadzonej gawiedzi całej gamy świńskich ryków, udowodnił że doskonale wie jak się zachowywać na scenie. Pewność siebie oraz luz w zachowaniu widać było bardzo wyraźnie. Konsekwentnie udawało mu się też dezorientować publikę, kiedy po prawie każdym zakończonym kawałku krzyczał do audytorium „dzięki Zamość” haha. Podsumowując Fetor – kawał naprawdę zajebistego slamowego hip-hopu ;)

Następni na scenę wskoczyli Panowie z Bottom. O wiele tłoczniej się zrobiło na scenie, bo jest to aż sześcioosobowa ekipa. Kapela z długim stażem, grająca muzę bardzo na poziomie, ale wydaje się, że niestety jest to nazwa wciąż słabo rozpoznawalna na rodzimej scenie i rzadko grająca poza Śląskiem. Uwagę zwracało dwóch wokalistów (z czego jeden to wspomniany wcześniej Ojciec z Fetora), którzy dysponują kompletnie odmiennymi barwami i wymiany ich partii miały duży wpływ na dynamikę całej muzyki. Zespół zaprezentował naprawdę porządny i energiczny hardcore/metal z elementami grindu. Set opierał się na kompozycjach z nowszych materiałów, ale chyba było też coś z „Deklaracji Morderców”. Jednak już bardzo dawno słyszałem ten materiał i nie jestem w stanie przypomnieć sobie tytułów. Brzmieniowo miałem wrażenie, że wdawał się większy chaos niż w przypadku wcześniejszej kapeli, ale muzyka Bottom jest oparta na zdecydowanie większej ilości szybkich temp, a i dwie gitary zdawały się robić głośniejszą „ścianę”. Oprócz dobrego widowiska na scenie, również publiczność dawała się we znaki, w szczególności jeden znamienity lokalny zawodnik znany pod kryptonimem Smuggler Jack. Wyrywanie mikrofonu mimo nieznajomości tekstów, pokraczne skoki ze sceny, rozdawanie „fuckerów” wszystkim dookoła- był freak show na maksa, dobra zabawa i kupa śmiechu.






Jako następna formacja wystąpił stołeczny Lostbone, ale z racji tego, że nie przemawia do mnie muzyka, jaką prezentują byłem niejako zmuszony odpuścić ich koncert. Wolałem w tym czasie posłuchać anegdot znanego tu i ówdzie Globiego, który jest moim sensei absurdu i za każdym razem, kiedy go widzę zagina gość czasoprzestrzeń. Po wcześniejszych opowiastkach jak to pytał Adama z Hate ile ma ze sobą grzebieni, relacji z tego jak bardzo był głodny na gigu Grave, tym razem zagajał ze śmiertelnie poważną miną przechadzających się ludzi pytaniem czy lubią koncerty na żywo, bo on to generalnie jest im przeciwny i stara się unikać.

Kolejną formacją, jaka zaprezentowała się przed chełmską publicznością był lubelski Deivos. Uznana i doświadczona nazwa (nawiasem mówiąc chyba pierwszy death metalowy zespół, jaki zobaczyłem w życiu kilkanaście lat temu), a i koncert bardzo konkretny. Mocno techniczny, osadzony w szybkich tempach bezlitosny śmierć metal zrobił spore zamieszanie i generalnie nie było się do czego przyczepić. Dużo zakrętów, zaskakujących przejść, solówek i przede wszystkim bezkompromisowego, odhumanizowanego napierdalania zarówno na pełnej szybkości, jak i w tempach bardziej umiarkowanych. Dla mnie jednak ich kawałki są nieco zbyt rozwlekłe i gdyby to ode mnie zależało, trochę bym je „spakował”. Szczególnie zwracały uwagę partie Wizuna, który jak zwykle nie oszczędzał swoich beczek i udowodnił, że wciąż jest jednym z najlepszych bębniarzy metalowych w naszym kraju.

Ostatni na scenę wkroczyli przybysze rodem z Łodzi. Przyznam, że do Toxic Bonkers mam spory sentyment, bo ostro ich wałkowałem za dzieciaka, a płyty „Seeds Of Cruelty” i „Progress” znam praktycznie na pamięć. Od dłuższego czasu jednak niezbyt śledzę, co u nich słychać. Oni o sobie też niezbyt przypominają, bo ich ostatni krążek ukazał się już 5 lat temu. Pierwszą część seta zdominowały kawałki z ostatniego okresu, ale od pewnego momentu zespół zaczął grać dużo starszych rzeczy. Z kawałków, które udało mi się zarejestrować to przede wszystkich „Anti-Violent”, „Geo-phobia”, „Seeds Of Cruelty”, „TV God”, „Poisoned”, „Emptiness” i oczywiście „Nazi Fuckers”. Chyba było też coś z „If The Dead Could Talk”, ale nie pomnę tytułu. Ogólnie koncert bardzo w porządku, publika się nie oszczędzała, ale mam wrażenie że zespół ten najlepsze lata ma już za sobą. Chciałbym się jednak mylić.

Reasumując, Mini Merciless East znowu na poszanowaniu, szacuneczek dla Piotrka, że mimo przeciwności nadal ściąga na wioskę bdb kapele od serca i stara się podtrzymywać życie koncertowe w Chełmie. Trzymam kciuki za kolejną edycję.-Kwiecio/

...text zaczerpnięty z  (Loud Now Mag.)
za zgoda autora


wtorek, 6 października 2015

Koncert Charytatywny dla IGORKA - Jasło 02.10.2015.



OSC - BUREK DOBRY PIES - THE SABALA BACALA -

WHAT FRIENDSHIP MEANS - DOOMED ON HARDCORE - 






Koncert Charytatywny dla IGORKA 


Jasło 02.10.2015.


No to wam znowu trochę po marudzę. Tyle hałasu Jasło już dawno nie słyszało. Pięć zespołów, pięć pakietów pozytywnej energii, potłuczone butelki, krew na ścianach i licytacja, która mnie bardzo miło zaskoczyła. Trzeba przyznać, że publika nie skąpiła kasy. Tak przedstawia się bilans koncertu charytatywnego dla Igorka. Momentami nawet było to ciężko ogarnąć, gdzieś za dużo tego wszystkiego jak na jeden wieczór, ale za to sympatycznie. Pogaworzyliśmy ze znajomymi o tym i o tamtym, bo ciągle czasu brak na takie pierdoły, a między czasie na parkiecie królowały wszystkie możliwe odmiany pogo. Największą uwagę przykuły tańce pewnej blondyny, która robiła furorę w śród grających jak i na parkiecie. Ale, żeby nie było tak za różowo, nie obeszło się też bez drobnego chamstwa i drobnomieszczaństwa jak ja to nazywam, szczegółów nie będę opisywał, ale mogło się bez tego obejść, no i to nagłośnienie chwilami gdzieś te wokale ginęły. Osobiście uważam, że gig był bardzo udany, choć na koncert charytatywny spodziewałem się, że będzie o wiele więcej ludzi, ale lepszy rydz niż nic. Piąteczka dla Rafula za organizację, może w końcu miasto się trochę przebudzi z tego przestoju i będzie można spodziewać się więcej takich imprez.

Pozdrawiamy.

CPS Crew.

























Więcej fotek z tego koncertu i koncertowych wieści znajdziecie bezpośrednio na tej stronie-

https://www.facebook.com/citypunxshow?ref=ts&fref=ts






środa, 26 listopada 2014

CITY CREW vol. 2 - Gdańsk



22.XI.2014
Gdańsk

CITY CREW vol. 2


Przepraszamy ale na prośbę paru osób usunęliśmy relacje z tego koncertu...diony

piątek, 14 listopada 2014

The Mahones - Toruń 12.XI.2014


The Mahones  

Toruń 12.XI.2014


Trochę nietypowo, bo w środę (12 listopada br.) w Pameli w Toruniu odbył się koncert kanadyjskiej formacji folk - punkowej The Mahones.
Poprzedził go występ dawnego muzyka Bikini Zbyszka Cołbeckiego Męczył facet niemiłosiernie. Szkoda było czasu na słuchanie jego "twórczości".
Z pewnym poślizgiem czasowym pojawili się ci, dla których większość z nas znalazła się w pubie Pamela.




I poszło!!! Energia od samego początku. Kate jak zwykle mocno wywijała swoim akordeonem. Finn świetnie dogadywał się z publicznością (choć przekrój wiekowy od 18 do 50). Już na bis Finn zszedł do publiczności i grał wśród ludzi. Fantastyczny półtoragodzinny koncert. Muzycy po występie chętnie fotografowali się z fanami i rozmawiali z nimi. Finn sam cyknął publice kilka fotek.
I na koniec: cena koncertu - free (zaskoczenie!), każdy też dostał (za free, a jak) magazyn "Tatuaż" (nieważne, że z 2013). Ogólnie bardzo sympatyczny wieczór.

Krzychu Tanque Budziak





na zdjęciu (od prawej): Katie McConnell, Finn McConnell i autor

czwartek, 23 października 2014

XX-LECIE NOMAD 18.10.2014 KLUB AWANGARDA, OPOCZNO









XX-LECIE NOMAD

18.10.2014

KLUB AWANGARDA, OPOCZNO









Wydarzeń wersja skrócona…

Okazja zacna, nie każdy bowiem ma okazję świętować XX-lecie istnienia na naszej metalowej scenie, nie wypadało zatem się nie pojawić, udziału nie wziąć, a i w zacnym gronie się spotkać, porozmawiać i nie tylko, muzyki posłuchać, pod sceną poszaleć…
Od początku zatem… Jako pierwszy na scenie zameldował się warszawski Morthus. Młodzi wiekiem i stażem, a swój death / black grają z takim entuzjazmem i zaangażowaniem, jakby od tego zależeć miał los ich i świata, kryjąc tym samym pewne techniczne niedoskonałości. Materiał pochodzący z epki „The Abyss” sprawdza się na żywo doskonale – wściekle, szybko, energetycznie, a przy tym nie bez odrobiny stylowej „melodii”. Dużo jeszcze pracy przed nimi, ale oby tak dalej, a będą z nich ludzie.






Kolejni na deski wkroczyli podopieczni Roberta F. (pozdrawiam!!!) – również warszawski kolektyw, tym razem o groźnie brzmiącej nazwie Thunderwar  Klimaty generalnie deathowe (choć rozpiętość w granicach gatunku spora – od Possessed po Dissection czy Necrophobic, a i nieco krajowych naleciałości tu słychać). Sprawnie i równo, momentami nawet porywająco (vide „Vimana”), pod sceną też jakby goręcej się zrobiło. Wiedzą chłopaki, o co im w graniu chodzi, widać tu potencjał, choć koła na pewno nie odkrywają na nowo. Podobnie jednak, jak w przypadku Morthus, daleka jeszcze droga przed nimi, a i znaczenie słowa „pokora” wypadałoby sobie przypomnieć…






Dowiadując się, kogo zaproszono do bezpośredniej rozgrzewki clue programu zacząłem się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem strzał w stopę ze strony gospodarzy wieczoru. Nie tylko ja zresztą, w kuluarach często można było usłyszeć takie pytanie. Dokonania Voidhanger to piekielny mariaż black, death, thrash, a nawet speed metalu – miazga na scenie, piekło pod sceną. Poleciało „Wrathprayers”, podbiły atmosferę „Dni Szarańczy”, a klimat imprezy podkreśliło „Working Class Misanthropy” i kilka innych numerów. To, co z publiką zrobili Zyklon, Warcrimer and Co. nie da się opisać słowami, a kończący ten set „Sacrifice” (wiadomo kogo) był jak seria z kałasznikowa prosto w potylicę! Zdecydowanie gig wieczoru!






Po takiej rozpierdusze Nomad miał cholernie ciężkie zadanie, Czcigodni Jubilaci w składzie obecnym i nie tylko zostali jednak przyjęci bardzo ciepło  Czy to ze względu na okazję, czy to dokonania, czy też obecność w składzie Setha – nie mnie oceniać… Zagrali w sumie przekrojowy materiał, przez nich samych określany mianem Nomadic Death Metal. Było więc ciężko, grooviasto, atmosferycznie, choć materiał prezentowany przez Opocznian wymaga chyba jednak nieco większego skupienia ze strony słuchacza. Death metal w ich wykonaniu, momentami ocierający się o klimatyczność blacku może się jednak podobać, pod warunkiem jednak, że nie oczekujemy tutaj jakiegokolwiek objawienia. Gig w sumie OK, zaprezentowany materiał przekrojowy, technicznie oczywiście bez zarzutu, choć moim skromnym zdaniem momentami nie przekonywał wokalnie. Czepiać się jednak nie zamierzam, odniosłem jednak nieodparte wrażenie, że bohaterem imprezy został kto inny…






W sumie impreza udana, choć akustyka / nagłośnienie d… chyba nikomu nie urywały, pomysł z wejściem usytuowanym tuż przy scenie też raczej chybiony, ale to już tylko kwestie „logistyczne”. Było, nie było, wieczór do udanych zaliczyć należy, Jubilatom pogratulować, przybyłym podziękować, a imprez w takim składzie i gronie więcej sobie życzyć./P. K./

Autorem zdjęć jest-"marcin sacza saciński"






















czwartek, 2 października 2014

Cockney Rejects/ Booze and Glory / Pils - Kraków - 28.09.2014



Kraków - Kwadrat

 28.09.2014

Cockney Rejects/ Booze and Glory / Pils



foto -Krzysztof Budziak


Na początku wielka mądrość: nie ważne na co, nie ważne gdzie, ważne z kim. Na ten koncert wiele osób szykowało się od dawna. Nawet miał bus z Warszawy jechać, a... pojechało nas ze stolicy czterech, z czego jeden dojechał z... Poznania. Nieważne. W Krakowie – wiadomo – wiedzieliśmy, że będą znajomi ze Śląska, Kujawsko-Pomorskiego i miejscowa delegacja. Oczywiście podróż minęła w wyśmienitych humorach, a to dzięki temu co wzięliśmy ze sobą



foto-Rafał Gaweł Gawlik

W ten dzień były derby Krakowa, więc psiarni co krok. Oczywiście nie przeszkadzało to nam zaliczyć picie w plenerze, co ostatecznie skutkowało kilkoma mandatami i spóźnieniem na Pils.
Na Booze & Glory zajęliśmy wygodne, pierwsze miejsca i zaczęło się! Zabawa była przednia, ale czegoś im zabrakło... Może też to wina nagłośnienia, ale chyba jednak się spieszyli i zrobili po prostu swoje. Parę osób było innego zdania, ale ja ich widziałem na skin-feście w Brighton i tam zagrali wykurwiście.
A potem to już rządziły Cockneye. Napierdzielali przegląd swoich hitów tych mniejszych i większych, a Jeff, jak zawsze popierdalał na scenie jak dziki. 



foto-Krystyna Kryzystyna


Zawsze się zastanawiam skąd on ma tyle powera. Ale nie będę się specjalnie domyślał.
Klasa sama w sobie. Fajnie, że udało się im w końcu dojechać do Polski.
Pod scena było wesoło, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jakoś mało tych ludzi jednak jest. A jak zobaczyłem na zdjęciach, że na Pilsach pod sceną było kilka osób to trochę się zgarbiłem.
Ale co tam. Warto, że sprawdzona w bojach ekipa była i było wesoło.
W drodze powrotnej spotkaliśmy jeszcze na przystanku Bubblesa, basistę z B&G, którego dziewczyny wyciągnęły w miasto. Nie wiedziałem, że jest z pochodzenia Grekiem :)))))
No cóż – do zobaczenia na szlaku.

Rochaty

foto -Krzysztof Budziak




niedziela, 28 września 2014

BHP oraz WSK , Wrocław 26 09 2014 - Jacek Kuban Kusza




Kubanowa Recenzja Koncertowa.

BHP oraz WSK Punk 

- Wrocław 26 09 2014 klub Od Zmierzchu Do Świtu!!!



Aniołki!!!!!

Pojechałem sobie do Wrocka na gig, tak jakoś dawno nigdzie nie byłem a Kamilce obiecałem, że przyjadę na jej koncert jak tylko będę mógł. Wrocław przywitał mnie słoneczkiem i dość fajną temperaturką. Po zakupieniu w Żabce jedzonka i napoju owocowego rodem z Lublina zasiadłem sobie na promenadzie i zacząłem oczekiwać na koncert, kurna punki szły jak za dawnych lat. Jedni z irokezami, inni z kolcami z włosów no extra. Zjawił się Darek Tchórzewski i nie prawdą jest, że niby byliśmy w Żabce po piwo, to czyste pomówienia. Przybył mój kochany aniołek Aleksandra i radość starego kocura punkowego jak go taka myszeczka wycałuje, nadciągnął Norbert a potem mój drugi aniołek Kamila.






I tutaj wielkie dla niej dzięki, bo wszedłem sobie za damkę jako zaproszony przez Nią gość(Poznaniak to lubi). Najpierw zagrało BHP i może bym nic nie napisał, ale dostałem małą łapóweczkę w postaci płyty zajebiście wydanej przez Norberta, wygląda jak miniaturka winyla. Chłopaki mają po 16 lat i graja tak jak umieją, ale już dość dużo umieją więc grają. 
O kurwa ale się zaplątałem, było dobrze, a cover Zwłok extra. No dobra, teraz główna część koncertu, zespół WSK Punk jest jednym z moich ulubionych, wystarczy powiedzieć , że na ich koncerty jeżdżę regularnie do Wrocka. Norbert ze swoją gitarą wyprawia cuda, lawina dźwięków zajebiście profesjonalnie zagrana, perkman dobry w chuj, no a moje dwa aniołki Kamila i Ola to już cymesik. Jakże różne w zachowaniu na scenie, Kamila to żywy ogień, wszędzie jej pełno i na scenie i pod, czysta ekspresja i zajebisty wokal, A mój ukochany aniołek punkowy Olka to po prostu CUDO, Ma 14 lat gra na basie tak, że Pajdo doświadczony basista Zwłok był zaskoczony. 
Olka posiada wrodzony wdzięk, ona gra statycznie nie skacze po scenie i to jest piękny kontrast z Kamilką. W za dużym sweterku, podartych jeansach i kabaretkach grała na bosaczka, byłem ZAFASCYNOWANYCałkowicie naturalny ruch sceniczny i jakie dziubki robi!!!. Wiem jedno jak takie dziewcze w tym wieku gra punka i to świetnie, to ta muza nie umrze. Gra w większości kostką, ale zdarza się jej grać tymi delikatnymi palcami, gra tak, że serce się raduje u starego punkowca. WSK zagrali 2godzinny set z kilkoma bisami są niesamowici są genialni. Nie żałuję tego, że pojechałem na ich koncert, na następny też pojadę jak będę mógł.






PS1 
- Koledzy proszę przebadać Pajdo bo chyba chory i to mocno - nie chciał piwa.

PS2 
- Dzięki wszystkim moim dobrym znajomym Kini, Jabolowi, Francuzowi i Pajdo że byli.

PS3 
- A i nie prawdą jest że Francuz pił a prawdą jest że kocham te moje dwa punkowe aniołki Oi.



środa, 17 września 2014

Hazael Thunderwar Carcass - 13.09.2014 Warszawa - Progresja


13.09.2014

Warszawa - Progresja Music Zone



Hazael      Thunderwar

Carcass


Na koncert Carcass czekałem długo, nawet bardzo długo.
Ostatnio byli w Polsce na Metalmanii '93, a ja miałem wtedy 12 lat .
Więc, jak podali oficjalną datę występu w Polsce, bilet kupiłem natychmiast.
Jak się później okazało bilety zostały wyprzedane prawie do ostatniej sztuki, a w hali zgromadziło się około 1000 ludzi.
Pozostała sprawa, co będzie ich supportem. Po ogłoszeniu, że będzie to Hazael byłem mega szczęśliwy.
Grupę znam jeszcze z kaset, które dostałem kiedyś od jakiegoś kumpla. Album "Thor" po prostu  w tamtych czasach mnie rozwaliła. Zresztą mam z nią tak do dziś. Nigdy wcześniej nie widziałem ich na żywo, więc teraz byłem cholernie ciekawy ich występu. Prawie porównywalnie do Carcass .






Najpierw zagrał warszawski Thunderwar, który został bardzo dobrze przyjęty i świetnie się zaprezentował. Trzeba przyznać, że nagłośnienie od pierwszej do ostatniej kapeli było rewelacyjne. Następny na scenę wtargnął Hazael. Szybkie rozstawienie gratów, krótkie przywitanie z publiką i jedziemy z koksem. Rozpoczęli od intro i na pierwszy rzut poszło "Seven Winds". 
Publika jakby jeszcze trochę niemrawa, ale Hazael grzał aż miło.
 Drugi w kolejności zagrali chyba swój najbardziej znany utwór czyli "Clairvoyance". Cóż można napisać ogień w najczystszej postaci. Jako następne w kolejności zagrane były świetnie sprawdzające się na żywo "Legate of Goat Tyrant" i "Ancient Mags". Ale najlepsze dopiero miało nadejść. Hazael po raz pierwszy od 15 lat postanowił wykonać na żywo utwór "Thor".






 Pod sceną się zagotowało. 
Później też nie było litości. "Frozen Majesty" to prawdziwy killer koncertowy i jeden z moich ulubionych utworów Hazael'a. Krew, pot i łzy  tak tylko można to opisać. Lecimy dalej "Elimination", a po nim ostatni numer koncertu, czyli rewelacyjny "Wyrd". 
Na koniec Tomek Dobrzeniecki wskoczył do fosy i żegnał się z fanami, co spotkało się z wielkim entuzjazmem ludzi zgromadzonych pod sceną. 
Cały gig trwał około 45 minut i praktycznie panowie zagrali całą płytę "Thor". Po koncercie spotkałem się z głosami krytyki co do wokalu Tomka, no cóż ja tam nie jestem audiofilem i mi tak bardzo nie przeszkadzał. Dla mnie liczy się występ jako całość, miała być moc, energia i była. 

Czuć radość z grania zespołu i to jest najważniejsze.
 Wokal zawsze można podciągnąć, tym bardziej że to dopiero początek nowej drogi dla Hazael i miejmy nadzieję  jeszcze mnóstwo koncertów przed nimi.
Większość ludzi była chyba usatysfakcjonowana, przynajmniej ja byłem. Hazael pokazał prawdziwą klasę i porządnie podgrzał publikę pod gwiazdę wieczoru - Carcass. A Carcass no cóż , Carcass po prostu zniszczył, ale to już inna historia.
Jeśli ktoś zauważy jakieś błędy, czy złą kolejność wymienionych utworów, no cóż musicie mnie zrozumieć, że też jestem fanem Hazael i czasami musiałem dać się ponieść ich muzyce.

Benton