NASZA MUZYKA 80-90r. IV




Nasza Muzyka

80-90r.

 IV

Witam.Wielkie dzięki za wasz odzew na moją prośbę i podesłanie swoich wspomnień z tamtych lat.Są one na tyle obszerne i jeszcze parę wypowiedzi mam obiecane,tak że wnet pojawi się i 5-tka muzycznych wspomnień.Oczywiście jeśli ktoś chciałby napisać coś od siebie,..zapraszam,5-tka niebawem.diony
brodernasikora@gmail.com













 Adam Sokół /Manta Birostris/



Jako dziecko bardzo żywo interesowałem się muzyką. Pamiętam, moim pierwszym idolem był Limahl , Kajagoogoo i Papa Dance, których piosenki uwielbiałem : ) . Pop lat 80-tych ( Bangles, Bananarama, Rick Astley,etc. ) jeszcze wtedy mocno skażony rockiem , w ogóle przewija się do dzisiaj w moim odtwarzaczu często. Ale prawdziwym fanem muzyki stałem się w okolicach 5 kl. szk podst. ( 1987 r. ) Mój starszy, o 8 lat brat, kibic Legii Warszawa i metalowiec, jeździł do Jarocina, i w latach 80-tych, i stamtąd przywoził całą masę płyt winylowych. Pamiętam singla Dezertera -" Spytaj milicjanta", Tzn Xenna -" Dzieci z brudnej ulicy" , ale także "czerwoną" Ayę RL, Made In Poland, Nowomowę. Bardzo lubiłem też Lady Pank, Budkę Suflera ( " Za ostatni grosz" LP ), RSC, Jednocześnie słuchałem trochę metalu - Live After Death - Iron Maiden, etc. W 1990 r., w szkole zawodowej, zetknąłem się z punkami i skinami - cała załoga z białostockich Starosielc, Dziesięcin, etc. Mniej więcej wtedy też, w Mońkach, w pubie Hades, poznałem Jacka Żabę Żędziana , starszego ode mnie załoganta, który zaczął mi przegrywać muzykę na kasety. Pamiętam, pierwszą płytą którą mi Żaba przegrał było 7 SECONDS -" Rock Together, Walk Together". Na drugiej stronie znajdowała się chyba "Complete Discography" MINOR THREAT. Jacek Żaba Żędzian miał duży wpływ na moją muzyczno - kulturową edukację - nie dość że jest świetnym kumplem, to do tego miał i ma szerokie horyzonty - winylowa i kompaktowa płytoteka Żaby, była nieustannie penetrowana przez młodszą załogę . Tak to w 1990 r odkryłem punk rock, a cała nasza moniecka ekipa, kilkadziesiąt osób, stworzyło punkową załogę miasta, mocno aktywną do końca lat 90-tych.




  






Pierwsze nagrania,w latach 80-tych, to właśnie płyty przywożone przez mojego brata. Ważnym też programem była " Videoteka" którą prowadził Krzysztof Szewczyk,zdaje się w TVP2, na którą co tydzień czekałem. Co prawda mnóstwo popu tam leciało, ale pamiętam też i Helloween, i straszliwie brzydki dla mnie w tamtych czasach Beastie Boys w radio słuchałem najczęściej Rozgłośni Harcerskiej ( Janerka, SZPaL, Róże Europy ) . Później, we wczesnych latach 90-tych, wiadomo, mnóstwo było dobrej muzyki w oficjalnych mediach - Jarociny , "Alternativi" ,czy przekapitalny, grający sporo odjazdów program" Drgawy"...

  Pierwszym koncertem na którym byłem - to zapewne Mońki 23.09. 1990 - koncert kapel HC/Punk zakończony rozróbą z lokalnymi złodziejami. Myślę że byłem też na wcześniejszym koncercie, też w monieckim MOK-u, pół roku wcześniej,ale niestety nie mogę sobie przypomnieć...




DR.HUCKENBUSH



 Ale takim prawdziwie "hardcore" koncertem to na pewno - wiosna 1991, ROSTOK VAMPIRES / WSTRĘT EDDŻ/ - w białostockim ACK-u... tam zobaczyłem wszystko o czym tylko wcześniej czytałem - szaleństwo pogo, obłędny stage diving, mały klub zapchany do granic możliwości i ten klimat ... Potem już poleciało - Inside Out, Kolaboranci, Karcer, Sink, Od Jutra, Ahimsa, Springwater, Kurort, Disorder, Schizma etc...wracając do koncertow, bardzo niemiło też wspominam sporo imprez z powodów niemiłosiernego krojenia młodych załogantów - min. właśnie Karcer w białostockim ACK-u, Concrete Sox w Herkulesach, Dezerter w Famie, czy niedoszła Homomilitia w Ełku...









 Pierwsza kapela w której "grałem" to na pewno był zespół który nigdy nie zagrał ani jednego koncertu i poważnej próby. grałem z dwoma kumplami - Serem i Brzechwą, w domu, na nie podłączonych gitarkach, a Ser walił w kartony pamiętam, używałem jedynej mi wtedy znanej techniki grania" jednym palcem" - nasz band nigdy nic nie nagrał, po prostu granie to był pretekst do wypicia butelki spirytusu, który rozrabialiśmy na potęgę. Grałem na git słynnej firmy " Kosmos" którą dostałem od szwagra, muzyka weselnego Nie umiałem jej nastroić oczywiście, ale fajnie wyglądała . To były lata 1992-94. Potem w 1998 r. już śpiewałem w takim bandzie Utopia, który szedł w kierunku mrocznego grania, po linii Nine Inch Nails, Neurosis etc. mieliśmy nawet nagrywać 4 kawałki w studio Czad w Swarzędzu, ale alkohol i narkotyki, plus ogólne olewanie tematu skutecznie nas powstrzymało. Przez chwilę był też zespolik w którym graliśmy folk akustycznie...



Dodaj napis

  

 

 

Piotr Jaskółka /From Afar/


Moja przygoda z muzyką zaczęła się dość wcześnie - tata słuchał Budki Suflera, Perfectu i przypuszczam, że to właśnie już we wczesnym dzieciństwie zostałem zaszczepiony rockiem. Trochę później, od starszych sąsiadów zaraziłem się Queen, wspólnie z kolegami kupowaliśmy - każdy inne - kasety i robiliśmy kopie na jedynym na osiedlu, przywiezionym zdaje się z Niemiec jamniku. Pamiętam też, że dość dużo słuchałem trójki, Kaczkowskiego, Manna, Niedźwieckiego - te nazwiska zapamiętałem, choć nie pamiętam audycji. Dobrze wspominam też regionalne Radio Bieszczady, ale nie potrafię już umieścić mojej przygody z radiem na skali czasu... 


ZWŁOKI






Lata 90 to był dobry muzycznie okres, miał na mnie chyba największy wpływ - fascynacja grunge'm, polską sceną - Flapjack, którego pierwszy raz usłyszałem chyba w HaloGramy, podśmiechujki kolegów z podstawówki, że słucham "naleśnika" i szerokich, zielonych spodni . Późne lata 90 to był mój bunt - także w muzycznej kwestii, najpierw punk w wykonaniu KSU czy The Billa, później poszedłem trochę bardziej w mrok, do dzisiaj nie zapomnę miny rodziców, kiedy znaleźli KAT-a i przeczytali teksty Róże miłości...
Poźne lata 90 to też czas, kiedy zdobyłem pierwsze pudło, rosyjskiej produkcji. Odległość między czymś, co przypominało struny, a czymś, co przypominało gryf w okolicach 12 progu wynosiła chyba z 2 cm, druty były na tyle mocne, że gryf się wyginał (sprawę uratowała podkładka - fragment panelu ściennego wzmocniony szpachlą do drewna). Udało mi się, w bólu nauczyć The House of the Rising Sun i chyba zaimponowałem rodzicom, bo szarpnęli się na gitarę. Nie przeszkadzały mi w nauce gry nieobecności w szkole, czy negatywny stosunek nauczycieli do mojego coveru Revelations (Iron Maiden) z tekstem rosyjskiej kolędy.











Pierwsze próby to budowa kumpla. Mieliśmy bębny, piec zrobiony z pomarańczowego Bambino. Próbowałem też na domowe potrzeby przerobić radio unitra. Po pewnym czasie udało nam się zdobyć wzmacniacz Vermona. Dawaliśmy radę, marząc o tym, żeby pozwolono nam pograć w Domu Kultury. Tak, to było marzenie, i trochę później to marzenie się spełniło. Mogliśmy się słyszeć, mogliśmy grać.
"Lizard's Skin - Zespół powstał w roku 2000. Jak sami siebie określają, grają nietypowy ciężki rock. Słuchacz potrafi dostrzec w muzyce Lizard's skin przestrzeń KYUSS, poetykę TOOLA i postgrunge'ową psychodelię - jednak w ich jedynym i niepowtarzalnym wykonaniu. Na swoim koncie mają kilka koncertów, m.in. podczas WOŚP i Dni Brzozowa. Lizard's skin tworzą: Artur Hocyk - gitara, Piotr Jaskółka - bas, Mateusz Zdziebko - perkusja. "










 







To w tej ekipie uformowałem się muzycznie, i choć oczywiście moja muzyczna podróż jeszcze trwa, to wtedy wyznaczyłem kierunek, w którym podążam do dzisiaj.
Z Brzozowa, w którym się wychowałem wyfrunęło kilka osób, o których było, będzie lub aktualnie słychać - Marta Podulka, wyśmienita wokalistka, na podium w Mam Talent, Kuba Wolanin (bębniarz, Spiral), Marcin Buczek (bas, Ramage INC., Szkocja), Marek Baziak (Psy Wojny, Ukraina) i wielu innych, których życie rozsiało po całej Polsce i świecie.
Mój rocznik miał lepsze warunki niż starsi koledzy z branży - dorastaliśmy już w Polsce przez pomyłkę nazywaną wolną, nie mieliśmy już takiego problemu z gratami czy graniem. Ale stanęliśmy też przed innymi, nowymi problemami, z którymi musieliśmy radzić sobie sami. Z ogromnym sentymentem wspominam te czasy - muzyka stała się dla mnie nieodłącznym elementem życia, była ze mną w najlepszych i najgorszych chwilach i bez niej byłbym zupełnie innym człowiekiem.










Tommy Melvin/Dead Hippies/





Przygoda z muzyką zaczęła się dość niewinnie.Od najmłodszych lat obracałem się wokół muzyków,ponieważ moja matka organizowała w Radomiu,bodajże od 1995 roku - imprezy i koncerty
związane z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy.Więc miałem okazję zobaczyć jak to wszystko działa od "kuchni".Do mojego domu pukali różni muzycy,zgłaszając się na różne występy
i przynosili ze sobą dema,płyty i inne pierdoły.Część z nich się rozpadła,część z nich kontynuowała żywot pod innymi nazwami.Dobrym wspomnieniem było uczestniczenie w
różnych wyjazdach na gigi.Wyobraźcie sobie,że jako dziecko spotkałem Wojciecha Waglewskiego z Voo-Voo,odwiedziłem stare biuro Owsiaka jeszcze w bloku i spotkałem cały zespół
Proletaryat,który w tamtym czasie promował swoją płytę Made In USA.Ba nawet,miałem okazję stać na scenie z boku i posłuchać parę starych i nowych hiciorów. Niestety,
jako dzieciak,wszystko źle to znosiłem.Ciągłe wyjazdy,koncerty i wieczne przebywanie z ludźmi,których nawet nie znałem.Teraz bardziej uświadomiony i rozeznany w temacie,
pewnie bym się cieszył z tego,ale wtedy to było co innego.










Muzyką zainteresowałem się wiele lat później,w 5-tej albo w 6-stej klasie w podstawówce. Wtedy zacząłem przygodę z punk rockiem,
a pierwszym zespołem,który wprowadził mnie w te klimaty był The Exploited.Zaczęło się od kasety The Massacre a skończyło się na całej dyskografii. Zacząłem nagrywać na taśmy
różne kapele,nawet te mniej lubiane.Wtedy nie miałem wyrobionego gustu,wchłaniałem wszystko jak gąbka i nie chciałem przegapić żadnej rzeczy,którą podsuwano mi pod nos.
Było Oi!,ska,hardcore,grindcore,crust,d-beat i wiele wiele innych gatunków związanych z punk rockiem.
Punk rock wywrócił moje dzieciństwo do góry nogami i pchnął mnie w kierunku ekstremalnego grania.Wtedy zaczął się rozdział z szeroko pojętym metalem.
Oczywiście nie było to Metallica,Iron Maiden czy Black Sabbath.Nie,nic z tych rzeczy.Jako rasowy punkowiec,miałem w totalnej pogardzie klasyki.Szukałem czegoś,co było
bliskie pierwowzorowi.Nie musiałem długo szukać,bowiem w tv po raz pierwszy widziałem i usłyszałem Slayer.Wstrząs był taki sam,kiedy w łapy wpadł mi wspomniany Exploited.
Znów przeżywałem drugą młodość i zaczęła się faza na metal.Początkowo był to thrash,potem death żeby skończyć na black.Wszystkie gatunki do dziś słucham.
Nigdy właściwie tak naprawdę nie przestałem słuchać tych wszystkich zespołów.











Samo słuchanie muzyki z czasem mi nie wystarczało.Chciałem coś zrobić ze sobą i samemu stworzyć.Na okazję długo czekać nie musiałem,aczkolwiek były to marne i śmieszne
początki.Bedąc w liceum,poznałem fajnego gościa z starszej klasy który miał piec i gitarę elektryczną.Gitarzysta z niego był żaden,ale miał duszę punkowca i to mi wystarczyło.
Któregoś dnia przyniósł swój sprzęt do szkoły.Przed szkołą umówiliśmy się,że sobie pogramy.Niestety,popełniliśmy jeden błąd.Wypiliśmy po paru piwkach,
procenty nam waliły w głowie,z ust jechało nam już równo alkoholem.Starając się zamaskować swój stan upojenia - kupiliśmy po parę gum i żuliśmy je ile wlezie,żeby całkowicie
zneutralizować nieprzyjemny zapach oddechu.Potem kolega wpadł na szalony pomysł.Dał mi znać,w trakcie trwającej lekcji żebyśmy poszli pograć sobie. Powiedziałem nauczycielowi,że
mam pilną potrzebę fizjologiczną więc wysłał mnie do toalety.Oczywiście poszedłem raczej do sali woźnego,gdzie kolega czekał z gratami podłączonymi już do gniazdka.
Będąc totalnie najebanym,odpaliłem gitarę i zagrałem parę nut z klasyków punkowych.Drzwi były zamknięte choć i tak każdy wiedział z skąd się wydobywa dźwięk. Ale też
nikt nie dowiedział się,kto zrobił próbę w trakcie trwającej lekcji,ponieważ zdążyliśmy uciec.Pewnie gdyby ktoś się dowiedział to byśmy wylecieli na zbity pysk z budy.



Tak czy siak,liceum nie skończyłem.Rzuciłem szkołę,postanowiłem grać.Przez jakiś czas udzielałem się w punkowej kapeli która poszła w swoją drogą i mój epizod w niej byl krótki,
aczkolwiek udało mi się zaliczyć parę udanych koncertów.Tam poznałem perkusistę z którym założyłem Dead Hippies.Początki były śmieszne,bo nikt na niczym nie umiał grać,do tego mieliśmy
marny sprzęt i wkurwiającego kierownika sali prób w domu kultury.No ale załatwili nam pierwszy koncert,więc zaczęliśmy szybko rozglądać się za wokalistą i basistą. Wokalistę znalazł
były gitarzysta Martwych Hipisów i jakimś cudem trafił się basista który opanował materiał w tydzień.Pierwszy gig to był totalny rozpierdol,zarówno na scenie jak i poza nią. Występ był udany
i zapamiętany do dziś.Nazywaliśmy się wtedy Mossad,ale ktoś już funkcjonował pod taką nazwą w Poznaniu,więc postanowiliśmy to zmienić.Przyjęliśmy nazwę Dead Hippies i zagraliśmy parę gigów,
udane i mniej udane,ale nigdy nie traciliśmy wiary w to co robimy.
Zmieniał się skład,zmieniało się podejście,ale zawsze pamiętaliśmy o swoich korzeniach.Po trzech latach w końcu nagraliśmy oficjalnie swoje pierwsze demo,które zatytułowaliśmy po prostu Hate And War,które były przeciwieństwem słów - Love And Peace.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz