Tomasz Socha
Harfa i Miecz
„Pasterz i żywy ogień.”
Liście jesiennych drzew tańczyły powoli z
gałęźmi do rytmu pieśni wyśpiewywanej przez wiatr. Wiolin był tego dnia
jak ówczesna pogoda; spokojny i szczęśliwy. Zbiory wełny dały mu
porządne zyski, więc młody pasterz na razie nie musiał się martwić o
pieniądze. W Wemie, małym miasteczku opodal sierocińca zwanego Magiczną
Przystanią, raczej wszyscy żyli dostatnio, szczęście Wiolina opierało
się na tym, że zarobił dzięki swojej pracy. Dzięki swojej pasji. Cieszył
nią siebie i innych. Lubił wyprowadzać swoje owieczki niedaleko
Magicznej Przystani, ponieważ puszyste zwierzaki sprawiały niezwykłą
radość dzieciom. W sumie nie był to tylko dom dla sierot. Był to dom dla
każdego.
Mężczyzna urodził się jako lif ziemi, czemu wyraz dawała jego zielona
skóra. Nie miał szczególnych nadzwyczajnych magicznych, urodził się z
miłości swojej matki i ojca. Nie wyłonił się z drzewa, nie spadł z
nieba, nie wyszedł z wody...
Powstał w zupełnie prozaiczny sposób. Ale
posiadał naturalnych rodziców. To go cieszyło.
Siedząc tak w białym parku – nazwanym tak najpewniej z powodu białych
ławek; ta nazwa towarzyszyła temu miejscu od dawien dawna – rozmyślał
nad życiem. Lifom zrodzonym magią przyrody zazdrościł długowieczności.
Mogli poświęcić więcej czasu na dokonywanie życiowych wyborów. Ale
pasterzowi i tak zostało dane więcej czasu niż ludziom, więc może to i
dobrze. Koniec końców, dwudzieste urodziny Wiolina dawno pochłonęła
przeszłość.
Mniej więcej wszyscy lubią zachód słońca. Z tą myślą i o tej porze
mężczyzna wyszedł na spotkanie przeznaczeniu. Przeczesał swą czarną
czuprynę, ubrał białą koszulę z guzikami i granatowe spodnie. Czarne
buty aż lśniły. Brakowało mu pojęcia na temat tego, czy to dobry strój. I
trochę pewności siebie. Obiecał tym razem dać sobie radę, bo i okazja
się nadarzyła.
Na ławce przy jednym ze zwisających na ścianie lampionów przysiadła
młoda niewiasta. Miała na sobie brązową sukienkę, takież buty i słomkowy
kapelusz. Od czasu do czasu wpatrywała się w gwiazdy, lecz zaraz
spuszczała wzrok.
Pastuch siedział zdezorientowany. Olśniła go. A to już poderwał się, by
ruszyć jej na powitanie, a to znów siadał speszony. Stresowała go
możliwość odtrącenia. Czasem przychodziła nadzieja, że dziewczyna wyrazi
zainteresowanie choćby krótką pogawędką, jednakże odchodziła równie
prędko. Dzielił go krok od piękna, jednak niewidzialna bariera
zabraniała cokolwiek zrobić.
Dodatkowo w świetle lampionu ujrzał, że
piękność ma czerwony kolor skóry.
Poczuł się jak powalony na glebę wojownik w ciężkiej zbroi. Lifowie
ognia i ziemi mogliby się zjednoczyć? Jednak zjawiskowy owoc zakazany
zaczął się oddalać. Wstała z ławki i ruszyła w głąb parku. Ruszył. Ot
tak. Nie wiedział dlaczego.
Tak naprawdę poderwany został przez silne pragnienie poznania jej.
Okazja mogłaby przeminąć i zostać na zawsze w czasie przeszłym. Czuł, że
nie może do tego dopuścić. Szli... raczej szedł za nią, a ciemności
zaczęły opanowywać Ysanaar, zieloną wyspę, która zawsze jest jednakowo
piękna. Po przeciwnych stronach świata pojawiły się już dwa księżyce:
rogal i kula. Bogini Artima wymalowała gwiazdami calutkie niebo.
Wszystkie kroki zwolniły. Nadchodziła noc. A oni wciąż szli, śmiało i
bez skrępowania, aż ognista – jak nazwał ją w swych myślach pasterz –
przystanęła. Zaskoczony prawie na nią wpadł.
- Czy pan mnie śledzi? - zapytała bez ogródek.
- Ja... - wyjąkał. - Znaczy. Chciałem mieć na panią oko, bo, wie pani,
ciemno się robi, niebezpiecznie...
Uśmiechnęła się.
- To pan jest tym pastuszkiem, który przychodzi co dzień pod Magiczną
Przystań z owcami? - wyraziła entuzjastycznie, widocznie zadowolona z
odkrycia.
- Tak.Wypasam owce od lat, to moja pasja. Przy okazji daje trochę
zarobić - pokazał zęby w uśmiechu. Mam na Imię Wiolin, mieszkam tu,
niedaleko.
A, pani?...
- Irina. Jestem wychowanką Przystani. Teraz tam pracuję. Jestem lifką
ognia, więc mogę palić w kominku i takie tam - zażartowała, po czym
oboje zaśmiali się wesoło.
Po chwili milczenia zapytała.
- Jesteś lifem ziemi, jak widzę?
- Tak - westchnął. - Nie mam jakiejś wielkiej mocy magicznej, ale dość
wygodnie gada mi się ze zwierzętami - rozweselił rozmówczynię.
Znów na chwilę zamilkli, po czym dziewczyna powiedziała niepewnie.
- Kiedy to mówiłeś, brzmiałeś, jakbyś był zrezygnowany, czy coś...
- Nie, nie, wszystko jest w porządku - pośpieszył z wyjaśnieniem.
- A jednak coś wyczułam.
Wlepił wzrok w ścieżkę. Mierzył i warzył mnóstwo słów, nie potrafiąc
wybrać właściwych. W końcu zdecydował się na kilka:
- Otóż. Chciałbym cię bliżej poznać, ale... ty jesteś żywiołem ognia, ja
ziemi, drzew, traw, rozumiesz? Ogień z trawą chyba słabo by się
zgrał...
Zastanowiła się przez chwilę.
- Jesteśmy innego podgatunku, ale oboje jesteśmy lifami. Kolorowymi
ludźmi, jak to mówią - jej uśmiech pocieszył pasterza. - Co do ludzi;
też mają różne charaktery. Czasem podobno pasują do siebie ogień i woda.
Równoważą się. Moim zdaniem to nic, że jesteśmy trochę inni.
- W sumie ogniści i ziemni nie są ze sobą skłóceni - wywnioskował
Wiolin.
- A wszystkim lifom nie wolno wszczynać wojen. Tako rzecze bogini -
dokończyła uroczyście Irina.
W sumie, skoro nie mają niczego przeciwko sobie, co miałoby im
przeszkodzić w znajomości?Zaproponował, że odprowadzi ją do domu, tak
też zrobił. Rozstali się do następnego, rychłego zobaczenia.
Nadal co rano dzieci z Magicznej Przystani wychodziły pobawić się z
owcami, a Irina wychodziła wraz z nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz