Tomasz Socha
Harfa i Miecz
Teresa przeżywała rozdarcie. Dumna ze swego syna, tęskniła
za nim, choć miała go w objęciach. Choć jeszcze nie wypłynął. Jej
pulchny, roześmiany chłopczyk wyrósł na wysokiego bruneta o długich
włosach i ładnie przystrzyżonym zaroście. Pogodzona z mijającym czasem,
pozwoliła synowi wyruszyć na tę wyprawę, bo która matka zabroni dziecku
realizować marzenia? Jednak tęskniła, tak jak po stracie męża.
Nicolas czuł to samo. Ojca nie znał, bo napad piratów na Woodport miał
miejsce akurat w dniu jego narodzin.
Tata. Jego prywatny heros. Osobisty wybawca świata. Kilka dni po bitwie
pochowano kilku obrońców. Ale każdy był ważną osobą.
Miasteczko leżało na północo-zachodnim brzegu kontynentu, Tristglen,
więc często zaglądali tu przybysze z innych części świata. Mieścina
dobrze prosperowała dzięki handlowi. Ruch latem i wiosną wzrastał.
Wylewne pożegnania trwały i trwały. Nikt nie chciał ich kresu, który
niestety w końcu nastał.
Belmontaine wypływała w rejs pod dowództwem kapitana Ranalda, człowieka
pewnego siebie, wykształconego znawcy map. Załoga wchodziła na statek.
Nicolas miał za sobą krótkie rejsy na okrętach handlowych i rybackich.
Na rejsach pracował sumiennie. Wydawał się kapitanowi przydatnym. Tę
podróż potraktował jak szansę. Obiecał sobie w modlitwie, iż da z siebie
wszystko pełniąc swoje zadania. A matce - że powróci zdrowy. Teraz,
stojąc na pokładzie, patrzył w wodę, która w słońcu lśniła jak
kryształ, była nieskazitelnie czysta, dawała życie i mogła je w kilka
sekund odebrać. Podróż potrwa kilka lat... w słońcu, w deszczu, burzy. A
co, gdy spadnie śnieg, powstanie lód? Pewnie załoga ma na to sposób,
jednak Nicolasa ogarnęły zmartwienia. Co, jeśli zaatakuje wróg, piraci?
Co jeśli... nie! Nie może myśleć o morskich potworach. O krakenie,
wężach wodnych... NIE! Choćby o groźnych rekinach... ale nie jest dobrym
to, że ludzie, inni mieszkańcy powierzchni, wdzierają się na teren
wodnych stworzeń.
rys.-Joanna Małoszczyk |
Do ich domów niemal. Ale przecież ludzie, orkowie,
krasnoludowie, wszyscy atakują, zabijają... a lifowie walczą z
nieporządkiem. Kolorowi ludzie, ludzie żywiołów, tak o nich mówią.
Ludzie jednak nie umieją w jednej chwili przybrać postaci ogników.
Żywiołów. Ale te magiczne istoty też rodzą się z matek. Podobno tylko
raz na wiele lat jakiś powstaje bezpośrednio z żywiołu. Wykluwa z ziemi,
schodzi jako promyk ze słońca, wychodzi z wody... w czasie wielkich
wojen padały deszcze gwiazd, promieni słonecznych, będących jak
meteory... lecz po zaprowadzeniu harmonii większość z tych odchodziła.
Istoty o niesamowitych zdolnościach chyba nie mogą być Tu przez cały
czas. Ponoć istnieją także inne światy, których trzeba pilnować.
Ruszyli po południu, nadchodził wieczór. Zachodzące słońce... mijający
czas. Lata miną zanim odwróci wzrok. Szybko. To uspokajało. Zaraz znów
ujrzy mamę. A trochę później starość i... no, niestety. A statek,
piękny, mocny, pójdzie na opał do kominków. Z kolacji wrócił równie
szybko, jak poszedł . Oby tylko jeszcze popatrzeć na księżyc.. Teraz to
on odbijał się w wodzie. W niej tańczyły srebrne ogniki. Nicolas
wyobraził sobie lifów, patrzących na statek z dna oceanu. Załoga...
kamraci, jak postanowił mówić młodzieniec, schodziła pod pokład.
Szykowali się do snu. Wszedł do małej kajuty – zaprowadził go kapitan –
niedużej, o równych ścianach, jednym bulaju, i czterech kojach. Przy
jednej ścianie wisiały dwa, jeden pod drugim, przy drugiej tak samo.
Nicolasowi przydzielono miejsce, z którego mógł patrzeć bezpośrednio na
okno.
rys.-Joanna Małoszczyk |
Zajął niższą koję, pewnie to i lepiej.
Zasnął uśmiechnięty. Spał spokojnie.
Jednak podróż zawiodła Nicolasa. Załoga była skłócona. Żeglarze znający świetnie zasady i techniki wiązania węzłów, urządzili sobie konkurs na to, kto wiąże najlepsze. Wszystkim szło wyśmienicie, jednak każdy chciał koniecznie być lepszy od innego. Kłótnia wisiała w powietrzu. Wybuchła bójka. W kuchni również. Kucharzowi niczego nie brakowało. Wyśmiewano go jednak. Za niezgrabne ruchy, duży brzuch. Gdy zaczęło brakować powodów do obrażania go, poczęli szydzić z jego gotowania. Kłamali. Obłudnie krytykowali coś, co im smakowało. Ludzie integrowali się tylko przy posiłkach. Na niby. Drugiego dnia przygody, gdy żeglarze rozmawiali, kapitan pokusił się na małe przechwałki, aby. jakoś pokazać swoją wyższość. Opowiedział historię jednego ze swych rejsów. - Także ten... było ciemno! Deszczu lało tyle, co jest teraz pod nami wody. Pioruny grzmiały jak szlag. Tak, jakby wszyscy Bogowie wszechświata i wszech czasów strzelili na nas ogromnego focha. Jesteśmy na statku. Wielki galeon... - szukał nazwy - „Pogromca”! I nagle ni stąd, ni zowąd, zaatakowały! - Przez cały czas gestykulował szalenie, teraz jednak rąbnął obiema pięściami w stół. Drużyna wydała okrzyki radości. Każdy chlapnął solidny haust wina. - No dalej! Walki! – Krzyczeli radośnie. Niektórzy chwytali za noże. - Walka była i to jaka! – Opowieść chyba chwyciła. – Nagle, jak rekin z wody wyskoczył wielki, straszny Kraken.
Jednak podróż zawiodła Nicolasa. Załoga była skłócona. Żeglarze znający świetnie zasady i techniki wiązania węzłów, urządzili sobie konkurs na to, kto wiąże najlepsze. Wszystkim szło wyśmienicie, jednak każdy chciał koniecznie być lepszy od innego. Kłótnia wisiała w powietrzu. Wybuchła bójka. W kuchni również. Kucharzowi niczego nie brakowało. Wyśmiewano go jednak. Za niezgrabne ruchy, duży brzuch. Gdy zaczęło brakować powodów do obrażania go, poczęli szydzić z jego gotowania. Kłamali. Obłudnie krytykowali coś, co im smakowało. Ludzie integrowali się tylko przy posiłkach. Na niby. Drugiego dnia przygody, gdy żeglarze rozmawiali, kapitan pokusił się na małe przechwałki, aby. jakoś pokazać swoją wyższość. Opowiedział historię jednego ze swych rejsów. - Także ten... było ciemno! Deszczu lało tyle, co jest teraz pod nami wody. Pioruny grzmiały jak szlag. Tak, jakby wszyscy Bogowie wszechświata i wszech czasów strzelili na nas ogromnego focha. Jesteśmy na statku. Wielki galeon... - szukał nazwy - „Pogromca”! I nagle ni stąd, ni zowąd, zaatakowały! - Przez cały czas gestykulował szalenie, teraz jednak rąbnął obiema pięściami w stół. Drużyna wydała okrzyki radości. Każdy chlapnął solidny haust wina. - No dalej! Walki! – Krzyczeli radośnie. Niektórzy chwytali za noże. - Walka była i to jaka! – Opowieść chyba chwyciła. – Nagle, jak rekin z wody wyskoczył wielki, straszny Kraken.
Ośmiornica była jak nasz statek!
Chwytamy za broń. Nagle jak zatrzęsło statkiem, tośmy wszyscy padli z
hukiem na dechy! Gigantyczny wąż morski patrzył na nas swoimi ślepiami,
czarnymi, jak smoła – to ostatnie zawarczał przerażająco. Ciągle machał
rękami, walił w stół. - Przyładowałem ośmiornicy z łuku prosto w jedno z
dziesięć ślepi! – tu napiął niewidzialną cięciwę i wystrzelił strzałę
gdzieś hen daleko. – To samo zrobiłem wężowi. Pokraka próbowała się do
nas zbliżyć, wtedy ja hyc mu na ogon, wyciągam swój błyszczący w słońcu
miecz i wbijam gadowi w ogon. – Na szczęście dla niego nikt nie
przyłożył uwagi do tego, że przecież w opowieści była burza i noc. –
Zawył wściekle, wtedy ja biegnę po tym ogonie aż docieram do łba i
rozpłatałem mu czachę! Potem przeskoczyłem na krakena. Kilkumetrowy skok
trochę mnie zmęczył, ale jednak siłę mam nie byle jaką! – wypiął dumnie
pierś. Machał ręką tak, jakby miał w niej miecz. – Ciąłem jego odnóża
tak łatwo, jak swój tort weselny –
nikt nie wiedział, że kapitan jest
kawalerem. O tym zdarzeniu napisano poemat! To nie byle co!
Ziomkowie przysunęli się do niego. Tęgi, długowłosy blondyn, siedzący
naprzeciw Ranalda, uniósł brew w oczekiwaniu na to cudowne dzieło o
wielkim herosie. Ranald stracił pewność siebie. Zmyślona historia
przestawała się układać.
- Otóż… to było… tak … - Nagle zaswędziała go czupryna. Czuł, że
przesadził. Serce zabiło mocniej. Z nerwów.
- Opowiem wam o Ranaldzie,
Pogromcy… demonów z…
Nicolas obserwował życie na statku, próbował się włączać w jego rytm i
czekał. Doczekał sztormu, który nagle się rozszalał. Na burtę
"Belmontaine" spadła druzgocąca fala, z góry zaś padały strugi deszczu.
Na pokładzie panował chaos, który załoga próbowała opanować, z trudem
utrzymując się na wściekle roztańczonych deskach. Przerażony Nicolas
włączył się do akcji wraz z innymi, stojących w rzędzie marynarzy,
czerpiących wiadrami wodę z zalanego pokładu, zauważył kila dziwnych,
niebieskich ogników, jakby rozlanych po wodzie. Wzrosły trzy wielkie
fale. Ku zdumieniu załogi, padały one na fale atakujące fregatę,
niszcząc je. Wprost je zjadały. Pioruny grzmiały coraz rzadziej, w końcu
całkiem przestały.
rys.-Joanna Małoszczyk |
Magiczni obrońcy statku zainterweniowali jeszcze
kilka razy. Wszystko ucichło.
Zza chmur wyjrzało słońce, a z wody wynurzyły się trzy błękitne ogniki,
które z wolna uniosły się w górę, i tuż nad pokładem przemieniły w
kobietę i dwu mężczyzn o skórach w kolorze indygo.
- Czemu wywołaliście gniew oceanu? Pytam! - Warknęła kobieta.
- My!? – odważył się Ranald. – To był zwykły sztorm...
- Nie! Rozpętały go wasze kłótnie kłamstwa i wrogość – odetchnęła
głęboko. – Co miało być powiedziane, zostało powiedziane przed chwilą –
kontynuowała. - Byliśmy na patrolu wód w pobliżu Ysanaaru, gdy
natknęliśmy się nocą na wasz statek, więc postanowiliśmy was śledzić.
Słuchaliśmy waszych kłótni wczoraj i dzisiaj. Zło prowadzi do śmierci.
Tylko do śmierci. Byliście tak zajęci zwadami, że nie zauważyliście
nawet nadchodzącego sztormu - na chwilę zawiesiła głos. - Przemyślcie
sobie wasze zachowanie. Wróćcie na ląd. Wyruszycie, gdy będziecie
naprawdę gotowi.
W mgnieniu oka trójka znów przybrała kształt niebieskich ogników, które
zniknęły w oceanie. Tylko w głowie Nicolasa mentalnym przekazem
wybrzmiały słowa dziewczyny: "przyjdź nad brzeg Woodport, z samego rana,
za tydzień"...
Bardzo wcześnie rano, o czasie, który podpowiedziała piękna nieznajoma, Nicolas wymknął się na plażę. Prawie od razu zobaczył wynurzający się z wody błękitny ognik, który po chwili stanął przed nim – stawszy się kobietą. - Obserwowaliśmy was, a ty byłeś najbardziej prawy wśród załogi – mówiła, a on stał urzeczony. – Więc chcę ci to dać – wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała skromny naszyjnik z pereł. – Noś go i nigdy nie zdejmuj – a gdy pochylił głowę, założyła mu klejnot na szyję. - Dziękuję. Będę go nosił z dumą - powiedział - Czy… czy mogłabyś mi zdradzić… swoje imię? – zapytał. ale ona była już błękitnym ognikiem. Odwrócił się zrezygnowany. Będąc przekonanym, że widział ją po raz ostatni... - Sinda – usłyszał w myślach jej głos.
Bardzo wcześnie rano, o czasie, który podpowiedziała piękna nieznajoma, Nicolas wymknął się na plażę. Prawie od razu zobaczył wynurzający się z wody błękitny ognik, który po chwili stanął przed nim – stawszy się kobietą. - Obserwowaliśmy was, a ty byłeś najbardziej prawy wśród załogi – mówiła, a on stał urzeczony. – Więc chcę ci to dać – wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała skromny naszyjnik z pereł. – Noś go i nigdy nie zdejmuj – a gdy pochylił głowę, założyła mu klejnot na szyję. - Dziękuję. Będę go nosił z dumą - powiedział - Czy… czy mogłabyś mi zdradzić… swoje imię? – zapytał. ale ona była już błękitnym ognikiem. Odwrócił się zrezygnowany. Będąc przekonanym, że widział ją po raz ostatni... - Sinda – usłyszał w myślach jej głos.
rys.-Joanna Małoszczyk |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz