wtorek, 3 grudnia 2013

Tomasz Socha-Harfa i Miecz-Pomoc





  
Tomasz Socha

 Harfa i Miecz 




Pomoc

  Teresa przeżywała rozdarcie. Dumna ze swego syna, tęskniła za nim, choć miała go w objęciach. Choć jeszcze nie wypłynął. Jej pulchny, roześmiany chłopczyk wyrósł na wysokiego bruneta o długich włosach i ładnie przystrzyżonym zaroście. Pogodzona z mijającym czasem, pozwoliła synowi wyruszyć na tę wyprawę, bo która matka zabroni dziecku realizować marzenia? Jednak tęskniła, tak jak po stracie męża. Nicolas czuł to samo. Ojca nie znał, bo napad piratów na Woodport miał miejsce akurat w dniu jego narodzin. Tata. Jego prywatny heros. Osobisty wybawca świata. Kilka dni po bitwie pochowano kilku obrońców. Ale każdy był ważną osobą. Miasteczko leżało na północo-zachodnim brzegu kontynentu, Tristglen, więc często zaglądali tu przybysze z innych części świata. Mieścina dobrze prosperowała dzięki handlowi. Ruch latem i wiosną wzrastał. Wylewne pożegnania trwały i trwały. Nikt nie chciał ich kresu, który niestety w końcu nastał. Belmontaine wypływała w rejs pod dowództwem kapitana Ranalda, człowieka pewnego siebie, wykształconego znawcy map. Załoga wchodziła na statek. Nicolas miał za sobą krótkie rejsy na okrętach handlowych i rybackich. Na rejsach pracował sumiennie. Wydawał się kapitanowi przydatnym. Tę podróż potraktował jak szansę. Obiecał sobie w modlitwie, iż da z siebie wszystko pełniąc swoje zadania. A matce - że powróci zdrowy. Teraz, stojąc na pokładzie, patrzył w wodę, która w słońcu lśniła jak kryształ, była nieskazitelnie czysta, dawała życie i mogła je w kilka sekund odebrać. Podróż potrwa kilka lat... w słońcu, w deszczu, burzy. A co, gdy spadnie śnieg, powstanie lód? Pewnie załoga ma na to sposób, jednak Nicolasa ogarnęły zmartwienia. Co, jeśli zaatakuje wróg, piraci? Co jeśli... nie! Nie może myśleć o morskich potworach. O krakenie, wężach wodnych... NIE! Choćby o groźnych rekinach... ale nie jest dobrym to, że ludzie, inni mieszkańcy powierzchni, wdzierają się na teren wodnych stworzeń.


rys.-Joanna Małoszczyk

 
 Do ich domów niemal. Ale przecież ludzie, orkowie, krasnoludowie, wszyscy atakują, zabijają... a lifowie walczą z nieporządkiem. Kolorowi ludzie, ludzie żywiołów, tak o nich mówią. Ludzie jednak nie umieją w jednej chwili przybrać postaci ogników. Żywiołów. Ale te magiczne istoty też rodzą się z matek. Podobno tylko raz na wiele lat jakiś powstaje bezpośrednio z żywiołu. Wykluwa z ziemi, schodzi jako promyk ze słońca, wychodzi z wody... w czasie wielkich wojen padały deszcze gwiazd, promieni słonecznych, będących jak meteory... lecz po zaprowadzeniu harmonii większość z tych odchodziła. Istoty o niesamowitych zdolnościach chyba nie mogą być Tu przez cały czas. Ponoć istnieją także inne światy, których trzeba pilnować. Ruszyli po południu, nadchodził wieczór. Zachodzące słońce... mijający czas. Lata miną zanim odwróci wzrok. Szybko. To uspokajało. Zaraz znów ujrzy mamę. A trochę później starość i... no, niestety. A statek, piękny, mocny, pójdzie na opał do kominków. Z kolacji wrócił równie szybko, jak poszedł . Oby tylko jeszcze popatrzeć na księżyc.. Teraz to on odbijał się w wodzie. W niej tańczyły srebrne ogniki. Nicolas wyobraził sobie lifów, patrzących na statek z dna oceanu. Załoga... kamraci, jak postanowił mówić młodzieniec, schodziła pod pokład. Szykowali się do snu. Wszedł do małej kajuty – zaprowadził go kapitan – niedużej, o równych ścianach, jednym bulaju, i czterech kojach. Przy jednej ścianie wisiały dwa, jeden pod drugim, przy drugiej tak samo. Nicolasowi przydzielono miejsce, z którego mógł patrzeć bezpośrednio na okno. 

rys.-Joanna Małoszczyk


 Zajął niższą koję, pewnie to i lepiej. Zasnął uśmiechnięty. Spał spokojnie.
Jednak podróż zawiodła Nicolasa. Załoga była skłócona. Żeglarze znający świetnie zasady i techniki wiązania węzłów, urządzili sobie konkurs na to, kto wiąże najlepsze. Wszystkim szło wyśmienicie, jednak każdy chciał koniecznie być lepszy od innego. Kłótnia wisiała w powietrzu. Wybuchła bójka. W kuchni również. Kucharzowi niczego nie brakowało. Wyśmiewano go jednak. Za niezgrabne ruchy, duży brzuch. Gdy zaczęło brakować powodów do obrażania go, poczęli szydzić z jego gotowania. Kłamali. Obłudnie krytykowali coś, co im smakowało. Ludzie integrowali się tylko przy posiłkach. Na niby. Drugiego dnia przygody, gdy żeglarze rozmawiali, kapitan pokusił się na małe przechwałki, aby. jakoś pokazać swoją wyższość. Opowiedział historię jednego ze swych rejsów. - Także ten... było ciemno! Deszczu lało tyle, co jest teraz pod nami wody. Pioruny grzmiały jak szlag. Tak, jakby wszyscy Bogowie wszechświata i wszech czasów strzelili na nas ogromnego focha. Jesteśmy na statku. Wielki galeon... - szukał nazwy - „Pogromca”! I nagle ni stąd, ni zowąd, zaatakowały! - Przez cały czas gestykulował szalenie, teraz jednak rąbnął obiema pięściami w stół. Drużyna wydała okrzyki radości. Każdy chlapnął solidny haust wina. - No dalej! Walki! – Krzyczeli radośnie. Niektórzy chwytali za noże. - Walka była i to jaka! – Opowieść chyba chwyciła. – Nagle, jak rekin z wody wyskoczył wielki, straszny Kraken. 
Ośmiornica była jak nasz statek! Chwytamy za broń. Nagle jak zatrzęsło statkiem, tośmy wszyscy padli z hukiem na dechy! Gigantyczny wąż morski patrzył na nas swoimi ślepiami, czarnymi, jak smoła – to ostatnie zawarczał przerażająco. Ciągle machał rękami, walił w stół. - Przyładowałem ośmiornicy z łuku prosto w jedno z dziesięć ślepi! – tu napiął niewidzialną cięciwę i wystrzelił strzałę gdzieś hen daleko. – To samo zrobiłem wężowi. Pokraka próbowała się do nas zbliżyć, wtedy ja hyc mu na ogon, wyciągam swój błyszczący w słońcu miecz i wbijam gadowi w ogon. – Na szczęście dla niego nikt nie przyłożył uwagi do tego, że przecież w opowieści była burza i noc. – Zawył wściekle, wtedy ja biegnę po tym ogonie aż docieram do łba i rozpłatałem mu czachę! Potem przeskoczyłem na krakena. Kilkumetrowy skok trochę mnie zmęczył, ale jednak siłę mam nie byle jaką! – wypiął dumnie pierś. Machał ręką tak, jakby miał w niej miecz. – Ciąłem jego odnóża tak łatwo, jak swój tort weselny – 
nikt nie wiedział, że kapitan jest kawalerem. O tym zdarzeniu napisano poemat! To nie byle co! Ziomkowie przysunęli się do niego. Tęgi, długowłosy blondyn, siedzący naprzeciw Ranalda, uniósł brew w oczekiwaniu na to cudowne dzieło o wielkim herosie. Ranald stracił pewność siebie. Zmyślona historia przestawała się układać. - Otóż… to było… tak … - Nagle zaswędziała go czupryna. Czuł, że przesadził. Serce zabiło mocniej. Z nerwów. - Opowiem wam o Ranaldzie, Pogromcy… demonów z… Nicolas obserwował życie na statku, próbował się włączać w jego rytm i czekał. Doczekał sztormu, który nagle się rozszalał. Na burtę "Belmontaine" spadła druzgocąca fala, z góry zaś padały strugi deszczu. Na pokładzie panował chaos, który załoga próbowała opanować, z trudem utrzymując się na wściekle roztańczonych deskach. Przerażony Nicolas włączył się do akcji wraz z innymi, stojących w rzędzie marynarzy, czerpiących wiadrami wodę z zalanego pokładu, zauważył kila dziwnych, niebieskich ogników, jakby rozlanych po wodzie. Wzrosły trzy wielkie fale. Ku zdumieniu załogi, padały one na fale atakujące fregatę, niszcząc je. Wprost je zjadały. Pioruny grzmiały coraz rzadziej, w końcu całkiem przestały.


rys.-Joanna Małoszczyk


 Magiczni obrońcy statku zainterweniowali jeszcze kilka razy. Wszystko ucichło. Zza chmur wyjrzało słońce, a z wody wynurzyły się trzy błękitne ogniki, które z wolna uniosły się w górę, i tuż nad pokładem przemieniły w kobietę i dwu mężczyzn o skórach w kolorze indygo. - Czemu wywołaliście gniew oceanu? Pytam! - Warknęła kobieta. - My!? – odważył się Ranald. – To był zwykły sztorm... - Nie! Rozpętały go wasze kłótnie kłamstwa i wrogość – odetchnęła głęboko. – Co miało być powiedziane, zostało powiedziane przed chwilą – kontynuowała. - Byliśmy na patrolu wód w pobliżu Ysanaaru, gdy natknęliśmy się nocą na wasz statek, więc postanowiliśmy was śledzić. Słuchaliśmy waszych kłótni wczoraj i dzisiaj. Zło prowadzi do śmierci. Tylko do śmierci. Byliście tak zajęci zwadami, że nie zauważyliście nawet nadchodzącego sztormu - na chwilę zawiesiła głos. - Przemyślcie sobie wasze zachowanie. Wróćcie na ląd. Wyruszycie, gdy będziecie naprawdę gotowi. W mgnieniu oka trójka znów przybrała kształt niebieskich ogników, które zniknęły w oceanie. Tylko w głowie Nicolasa mentalnym przekazem wybrzmiały słowa dziewczyny: "przyjdź nad brzeg Woodport, z samego rana, za tydzień"...
Bardzo wcześnie rano, o czasie, który podpowiedziała piękna nieznajoma, Nicolas wymknął się na plażę. Prawie od razu zobaczył wynurzający się z wody błękitny ognik, który po chwili stanął przed nim – stawszy się kobietą. - Obserwowaliśmy was, a ty byłeś najbardziej prawy wśród załogi – mówiła, a on stał urzeczony. – Więc chcę ci to dać – wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała skromny naszyjnik z pereł. – Noś go i nigdy nie zdejmuj – a gdy pochylił głowę, założyła mu klejnot na szyję. - Dziękuję. Będę go nosił z dumą - powiedział - Czy… czy mogłabyś mi zdradzić… swoje imię? – zapytał. ale ona była już błękitnym ognikiem. Odwrócił się zrezygnowany. Będąc przekonanym, że widział ją po raz ostatni... - Sinda – usłyszał w myślach jej głos.


rys.-Joanna Małoszczyk

tu znajdziecie więcej prac  Joanny Małoszczyk



http://prowincjonalia.blox.pl/html







-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz