poniedziałek, 2 czerwca 2014

The Great Skinheads Reunion Brighton 2013-Sławek Kowalski Rochaty




Sławek Kowalski Rochaty

The Great Skinheads Reunion Brighton 2013

 

Tak, tak, wzięło na wspomnienia... Bo choćby dlatego, że jak bogowie dadzą w najbliższy weekend melduję się ponownie w Anglii na imprezie, która jest jedyna w swoim rodzaju...
Brighton, taki angielski Sopot, tylko że plaże z kamieni... Dostać się tam można najtaniej przez Kraków, ale oszczędzę wam dojazdów. Radzymin - Warszawa - Kraków- Londyn Gatwick- Brighton... W każdym razie się udało. Wszystko dzięki Sergiowi. To on zapalił iskrę, że można i jak się okazało byłem jedynym nie-emigrantem z Polski... Cóż Sergio ma farta, bo tam mieszka i pracuje, a to przecież miejsce historyczne (wygooglujcie sobie)...





Dzień pierwszy. Penetrowaliśmy uliczki Brighton. Tu i ówdzie widać było skinheadów i skinheadgirl.s... Ale cóż najpierw trzeba było oblukać po ile jakie piwa, jakie są cidery mocne w promocji. Pod klubem Volks trochę ekip. Jersey, Londyn, Newcastle... Chłopaki z West Hamu, chłopaki z Millwall. Wszyscy razem – piją piwo i tańczą. Pierwszy dzień rock steady, 2 tone i Jenny Woo. Ja tam jej gitarki to raczej średnio, ale ona jako osoba – zajebioza! Miła, uśmiechnięta, otwarta na gadkę i zabawowa. Tak szczerze to pamiętam The Piranhas – miejscowych rudeboysów grających eleganckie ska. Potem jakieś przenosiny nocą do klubu gdzie grają rock steady i cały ten trojan :)





Ranek dnia drugiego... Boli głowa. Robimy z Sergiem żarcie i lecimy na kamienistą plażę. Pijemy cidery i piwa. Jakiś deszcz – nic nas nie rusza. Wzbogaceni znajomościami z piątku bijemy piątki pod klubem i Sergio leje ludziom wódę z Polski. Zabawa pod klubem przednia. Ktoś usnął, ktoś się zrzygał. Ubaw po pachy. Mega przyjaźń i zabawa, której ukoronowaniem jest gra Booze & Glory. Na sali amok. Młodzi, starzy... się działo. Potem znowu nocna zmiana klubu... Przyjaźnie zawarte – to niesamowite.
Niedziela wydaje się być do dupy. Pusto na mieście. Pijemy znowu na kamieniach przy morzu. Zmęczenie daje się we znaki. Lekko bez morale ruszamy pod Volksa na koncert Petera & The Test Tube Babies. Oczywiście jest jakaś obsówka, ludzi się trochę zbiera. Okazuje się że ekipa 2 Tone grała od dawna, a myśmy myśleli, że to z płyt... cóż...





 

Na Peterze za to zmiłki nie było. Okazało się, że znowu jest pełno luda. Ostra zabawa pod sceną. Głównie 40 +. Bo trzeba wam wiedzieć, że tam mieć 50 lat i być we fleku i w glanach to nic dziwnego. Podobno po tym koncercie Peter powiedział organizatorowi Symondowi (znany ze starych, czarno-białych fotek z lat 70 i 80 skinhead), że zagrali najlepszy koncert w życiu... Nie wiem, ale było bardzo... rodzinnie :)
To taki skrót, bo nawet nie ma co wracać wspomnieniami. Ja wracam tam znowu. Tylko nieszczęścia i plagi Egiptu nie pozwolą mi się tam znaleźć znowu.


Txt: Slawek Kowalski Rochaty foto: Sergiusz Mucha



2 komentarze: