Krzysztof Kędzior
"Opowieści niezdiagnozowane" /fragment/
Dorota Cieślik |
Sanatorium
...........................
Kolejny dzień pracy Zenka przyniósł mu dobrą nowinę. Zanim zdążył podejść do drzewa piwnego, podbiegł do niego szef i z radością krzyknął:
– Panie Zenku, to dziś! To dziś! Jedzie pan do sanatorium!
Zenek pospiesznie zebrał myśli. Wyjazd do sanatorium był jednym z elementów poprawy warunków pracy, by nikt nie odczuwał wypalenia, zmęczenia, depresji, stresów i ogólnie rzecz biorąc, miał jak najbardziej pozytywny stosunek dożycia.
Sanatorium, w przeciwieństwie do wyjazdów integracyjnych było przymusowe. Taki dar rządu dla zapracowanych obywateli, by nigdy nie było tak dobrze, aby nie mogło być lepiej. W całości fundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a jego kształt ustalany przez specjalistów w dziedzinie turystyki, psychologii, wszelakich dziedzin medycyny, rehabilitacji, czy organizatorów wypoczynku dla klasy królewskiej.
Czyli po prostu pracowników fizycznych.
Zenek westchnął od niechcenia i odrzekł:
– No dobrze. Procedura jak zwykle?
– Oczywiście. Wszystko w najlepszym wydaniu, by wam żyło się lepiej – szef posłużył się jednym z naczelnych haseł nigdy nie kłamiących polityków – Zaczynajmy więc!
Do Zenka podeszły cztery piękne kobiety niosąc wielki, pięknie rzeźbiony, hebanowy tron. Obłożony aksamitem, pod którym znajdował się kaczy puch z pierwszego sortu, aby siedzący na nim czuł komfort maksymalny. Zenek zasiadł na tronie, po czym rozpoczął dalszą część procedury wyjazdu na odpoczynek.
– Lektykę niech niesie premier z prezydentem. Teraz proszę o piwo i może wachlowanie pawimi piórami. Jedna z pań mogłaby w czasie niesienia mnie do lektyki opowiadać tylko najzabawniejsze dowcipy. I podgryzanie ucha. Uwielbiam to.
Jedna z kobiet podeszła do drzewa piwnego i zerwawszy butelkę, otwierając ją wcześniej, podała Zenkowi. Następnie wyciągnęła z podręcznej torby na zachcianki dla pracowników wachlarz z pawich piór i poczęła wachlować Zenka. Druga wedle życzenia słodko gryzła go w ucho, a trzecia opowiedziała bardzo śmieszny dowcip.
I następny, a potem jeszcze kilka.
Tron został uniesiony przez kolegów Zenka i ułożony ostrożnie na plecach klęczącego szefa, który następnie na czworakach doniósł go na sam parking, gdzie już czekała lektyka. Cały czas Zenek mógł upajać się pieszczotą, której sobie zażyczył, zabawnymi dowcipami i wachlowaniem.
Na parkingu już czekała lektyka. Wielkie łoże, w którym zmieściłoby się pięciu Zenków, przyodziane w lekko prześwitującą, białą zasłonę, całe z kutej stali, by niosący je politycy mogli poczuć całym sercem, że naprawdę wykonują piękną misję dla wybranych. Kilka wielkich poduszek, ręcznie tkane narzutki, gdyby podróżujący zmarzł i chciał się okryć. W lektyce czekały na Zenka kolejne kobiety, by w drodze umilać mu czas, tak, jak sobie zamarzy.
Zenek wstał z tronu i wszedł do lektyki.
– Gdzie dziś panie premierze?
Premier klęczący pod lektyką, by zaraz dzielnie wstać i nieść ją z prezydentem spojrzał z pokorą na swego przyjaciela:
– Dziś zabieramy pana do ośrodka wczasowego na Seszele. Jest tak przygotowany, że nie zabraknie panu niczego, a jeśli nawet zabraknie, od razu dostarczymy to panu na złotej tacy.
Zenek obejrzał lektykę i uśmiechnął się do kobiet tak, że w sekundę ubyło im dwadzieścia lat i z czterdziestolatek zmieniły się w dwudziestolatki.
– O jeku, dziękujemy ci Zenku! Twój urok osobisty działa jak eliksir młodości! Odjąłeś nam dwadzieścia lat życia!
– Nie ma za co – odparł czarująco Zenek.
Jego uśmiech rzeczywiście był co najmniej magiczny. Potrafił patrząc na kobietę z sympatią nie tylko ją odmłodzić, ale (jeśli akurat nie była klientką chirurga plastycznego) zlikwidować zmarszczki, cellulit, powiększyć lub zmniejszyć piersi jeśli miała takie życzenie, przedłużyć i zagęścić włosy, zmienić kolor oczu, uwydatnić usta, czy choćby odjąć kilka zbędnych kilogramów. Właściwie Zenek uśmiechem mógł wszystko. Zbliżyłby do siebie kontynenty, zgasił gwiazdy, albo rozkochał w sobie słońce uśmiechem, gdyby tylko chciał.
Rozglądając się dookoła wpadł na nowy pomysł, który przyczniłby się do poprawy komfortu jego podróży.
– Mam ochotę pograć w kosza! A wy dziewczyny? Co wy na to?
– Jasne! Premierze! Sportowa! – dziewczyny towarzyszące Zenkowi z radością wydały polecenie.
–O jezuuu… sportowa… – premier z bólem szepnął do siebie.
Przez sekundę wyglądał, jakby chciał popełnić samobójstwo, jednak pełen wyuczonej pokory, wraz z prezydentem wyszedł spod lektyki właściwej.
– Tak jest, już przynosimy.
Lektyka sportowa była czymś w rodzaju boiska piłkarskiego z opcją szybkiego przerobienia w boisko do gry w koszykówkę, siatkówkę, hokeja, czy toru dla gokartów. Jej rozmiary oczywiście były takie same jak oryginalnego boiska do piłki nożnej, z bieżnią dla biegaczy.
Służyła ona tym pracownikom, którzy nie mieli ochoty podróżować w lektyce klasy „limuzyna”, a na przykład czynnie uprawiali sport. Zenkowi czasami zdarzało się pójść na rządową salę treningową udostępnianą każdemu Euforystanowi, toteż opcja uprawiania sportu w podróży bardzo mu odpowiadała.
Po godzinie Zenek już stał z piłką na lektyko-boiku niesionym przez premiera, prezydenta, i z racji na jej gabaryty wszystkich pozostałych polityków.
– No to gramy!
Podróż na Seszele trwała kilkanaście godzin. Zenek z dziewczętami zdążyli w tym czasie pograć w kosza, rugby, minigolfa i zrobić kilka rundek gokartami, w które również była wyposażona lektyka. Na deser zafundowali sobie wymianę koszulek i bielizny (choć Zenek czuł się dziwnie w cieniutkich stringach, był tak rozbawiony, że machnął na to ręką) a na końcu zapasy w kisielu i pogowanie przy muzyce z głośników.
Na Seszelach Zenka przejął przewodnik. Politycy lekko zmęczeni ustalili z nim kiedy mają wrócić po swego chlebodawcę, po czym w te pędy pobiegli z powrotem do Euforystanu, by zająć się opracowywaniem kolejnych ustaw służących wygodzie życia obywateli.
Zenek został zakwaterowany w osiemdziesięciogwiazdkowym sanatorium. Z racji, że bardzo zżył się z dziewczętami towarzyszącymi mu w podróży, zamiast odprawić je, jak robił każdy pracownik, zaprosił do wspólnego korzystania z uroków sanatoryjnego odpoczynku.
W ośrodku mieli do dyspozycji kolejne atrakcje, jak siłownia, sauna, kompleks czterdziestu basenów, z których w każdym była inna temperatura wody i gumowe kaczuszki do zabawy, wewnętrzna sieć restauracji, osiem sal kinowych, czternaście szpitali z najlepszymi specjalistami i tyle innych miejsc rekreacji, że nie sposób je wymienić.
Odpoczynek z założenia miał trwać dwa miesiące, jednak na miejscu okazało się, że czas jakoś szybko płynie, toteż Zenek wykonał jeden telefon i przedłużył sobie okres zabawy do czterech miesięcy. Sprowadzono mu kilka czołowych zespołów muzycznych, latające pingwiny i delfiny potrafiące napisać epopeję w ciągu jednej godziny z zamkniętymi oczyma. Do tego najwybitniejszych śpiewaków operowych, tabor cygański, teatr wielki i finał piosenki żołnierskiej.
Zenkowi brakowało jeszcze drzew. Wszędzie dookoła pobudowano hotele, ośrodki wczasowe i sklepy dla turystów. Seszele były pełne atrakcji ze szkła i betonu, ale brakowało w nich piękna natury.
Kolejny telefon.
Szef osobiście wysłał delegację, która migiem przeniosła na Seszele jeden z euforystańkich lasów.
Zenek poszedł na plażę, by poopalać się i popływać. Piasek był tak gorący, że kolejni przysłani przez szefa ludzie musieli dmuchać w niego z całych sił przez kilka godzin, zanim Zenek mógł spokojnie położyć się, by nie poparzyć skóry.
Dookoła niego zatańczyły przechodzące akurat przypadkiem roznegliżowane, miejscowe panny. Zasadzono też specjalnie dla niego drzewo piwne, by czuł się jak w domu. Ptaki z całej okolicy dowiedziały się, że Zenek z Euforystanu jest na Seszelach. Zleciały się na plażę, by umilić mu pobyt swoim cudownym śpiewem. Morze przybrało jeszcze bardziej błękitny odcień, rekiny czasowo odpłynęły, by Zenek czuł się bezpiecznie. Zgrupowanie ratowniczek w grupie trzydziestu rozstawiło swe wieżyczki dookoła leżącego Zenka. Słońce lekko przykręciło grzanie, by Zenek nie musiał cierpieć w ekstremalnych upałach, a w nocy gwiazdy zmówiły się z sobą, że zrobią mu niespodziankę.
Zenek mógł wraz z pięknem księżyca, aż do rana podziwiać ułożony z gwiazd napis”
Weź nas dzikusie! Błagamy!
Po czterech miesiącach na Seszelach opalonemu i muskularnemu osiemdziesięciolatkowi znudziły się luksusy.
Oglądnął wszystkie nowości kinowe, spędził mnóstwo czasu na siłowni, jeszcze więcej na plaży i wypił tyle piwa, ile jest w stanie wyprodukować w miesiąc dobrze prosperujący browar. Tańczył z gwiazdami na lodzie, na śniegu, na rozżarzonych kamieniach, na wodzie, na niczym, na wszystkim i na waleta.
Zaliczył setkę bankietów, doprowadził do podpisania paktu pokojowego na bliskim wschodzie, zrewolucjonizował służbę zdrowia w Afryce i nauczył strusie jak ze strachu nie chować głowy w piasek.
Dał kilka wykładów z uwodzenia lemurom, wziął udział w imprezie pod tytułem „Jedziemy z tym bitem na maxa!” zorganizowanej przez zwierzęta rasy Leniwców i nauczył szympansy mówić w języku czwartej odkrytej cywilizacji pozaziemskiej.
Zwiedził całe Seszele, centymetr po centymetrze, a gdy nie było już dokąd pójść, wykopał tunel i zwiedził je raz jeszcze, pod ziemią.
Potem zwiedził je nad ziemią przy pomocy skrzydeł z ptasich piór przywiązanych do ramion.
A potem jeszcze raz, od tyłu.
Robił wszystko i wszędzie, na kilka sposobów i z kilkoma alternatywnymi zakończeniami.
– Czas wracać – westchnął ku rozpaczy połowy mieszkanek Seszeli, które uwiódł, choć wcale nie zabiegał o ich względy.
Pstryknął w palce i premier z prezydentem, oraz całą resztą byli na miejscu, by odebrać Zenka. Lekko zdyszani dźwiganiem sportowej lektyki zaprosili go na lektykę, by wracać do Euforystanu.
– Wiecie co panowie? Nie mam ochoty na sport. Wolę wracać limuzyną.
Premier chciał popełnić samobójstwo przez dziesięć sekund.
Zagryzł mocno wargi, przypomniał sobie, że każdy obywatel Euforystanu jest wart tyle ile stu polityków. Nabrał powietrza, spuścił głowę i z resztą rządu pognał z „sportową” na plecach, a po kilkunastu godzinach wrócił z lektyką klasy „limuzyna”.
Zenek z dziewczętami, z którymi przybył na Seszele wsiadł do lektyki.
Ten odpoczynek wszystkich ich w sumie bardzo zmęczył. Nie mieli ochoty na dowcipy, grę w bierki, karty, oglądanie kolejnych filmów w lektykowej plazmie, czy żadne inne zajęcia wymagające energii.
Oprócz jednego.
Zenek leżał już w swoim domu, na wygodnym łóżku.
Ach, co za sanatorium, co za wypoczynek! Świetnie się bawiłem. Następne za trzy miesiące, jak ja tyle wytrzymam?
I ten powrót. Szalony, haha.
Łapać przelatujące samoloty i rzucać nimi pod nogi premierowi, haha.
Jak on zabawnie podskakiwał, żeby się nie przewrócić…
https://www.facebook.com/krzysztof.kedzior.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz