Nasze wspomnienia z festiwalu Rock Na Bagnie
vol.1
Zuzanna Szopa
...To ci wszyscy ludzie budowali coś tak wspaniałego...
Śmiało mogę przyznać, że letni festiwal Rock Na Bagnie 2013 był jednym z
najcudowniejszych wydarzeń w moim życiu. Tegoroczna impreza była moją
pierwszą zabawą tego typu i wywarła na mnie naprawdę niesamowite odczucia!
Tyle pozytywnych emocji w jednym miejscu, że to aż się w głowie nie mieści!
Występujące zespoły były naprawdę dobre i dzięki nim moja miłość do
polskiego rocka nieopisanie się pogłębiła. Artyści budowali znakomitą
atmosferę całego festiwalu, która udzieliła się chyba wszystkim uczestnikom,
w tym oczywiście także mnie.
Niezwykle urzekło mnie powszechne zrozumienie,
akceptacja, zabawa, energia, muzyka, różnorodność i ten wszechobecny luz.
Ludzie byli cudowni, każdy był jedyny w swoim rodzaju i to oni mnie nauczyli
tego, że zawsze należy być sobą i nie przejmować się tym co pomyślą inni.
'KAŻDY INNY, WSZYSCY RÓWNI' jak to głosił napis na kurtce jednego z punków.
Na imprezie zaliczyłam też swój pierwszy taniec tego niesamowitego typu,
jakim jest pogo. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że to jest aż takie cudowne.
Od pierwszych dźwięków gitar zaczęło się istne szaleństwo! Mimo, że byłam
cała poobijana, to jednak było to coś pięknego. Zostałam także podniesiona
na tzw. falę. To uczucie było wręcz nie do opisania! Tyle pozytywnej energii
i szaleństwa! Istna dzicz (ale oczywiście w jak najbardziej pozytywnym
sensie). To ci wszyscy ludzie budowali coś tak wspaniałego. Urzekła mnie też
drastyczna różnica pokoleń. Bawili się tam ludzie w naprawdę podeszłym wieku
zarówno jak i pięciolatki. To udowadnia, że impreza ta jest stworzona dla
każdego. Przez te dwa dni w Goniądzu mogłam być naprawdę sobą, nie
przejmowałam się zupełnie niczym, żyłam chwilą i co najbardziej oczywiste
jak i najważniejsze - byłam szczęśliwa! Chciałabym z całego serca
podziękować organizatorom RnB za stworzenie czegoś tak pięknego. Jestem
pewna, że będę się tam pojawiać co roku .
Karol Muzyk ...Słychać było dobrze, nikt nie narzekał i nie skandował haseł, że nic nie słychać... Festiwal Rock na Bagnie odbył się w 2013 roku po raz trzeci, ja natomiast zagościłem tam drugi raz. Pierwszy był w 2011 - na drugiej edycji festiwalu, który wtedy odbywał się w Strękowej Górze. Tam na prawdę było bagno. Edycja 3 odbyła się w Goniądzu. Myślę, że zmiana odbiła się na festiwalu bardzo dobrze. A o tym dłużej będzie w dalszej części tekstu . Decyzja o wyjeździe zapadła jeszcze przed wakacjami, zaplanowałem wyjazd ze swoją dziewczyną. Początkowa myśl - dojazd busem do Białegostoku (zarezerwowany wcześniej bilet kosztował 5zł za osobę z Warszawy do Białegostoku, a powrotny na osobę złotówkę) a stamtąd bezpośrednim pociągiem do Goniądza. I tak miało być prawie do samego festiwalu, ale znalazł się chętny znajomy z prawem jazdy i samochodem, więc bilety zwróciliśmy i przestawiliśmy się na jazdę samochodem(po kilku namowach dziewczyny, bo bałem się jazdy z świeżym kierowcą). Taniej nie było, ale na pewno wygodniej, co w sumie ucieszyło nasze konformistyczne tyłki :) Wspaniałomyślna dziewczyna wyręczyła nasze męskie spracowane ręce (których w sumie do wyjazdu uzbierało się 4*2=8) i przygotowała nam niskobudżetowy GPS - wydrukowała mapę i markerem zaznaczyła trasę spod domu na sam festiwal). Pierwszy problem pojawił się po spotkaniu w dniu wyjazdu. 4 raczej nie chudawych facetów i jedna na szczęście chuda (ale nie sucha) dziewczyna mieli się spakować do Renault Clio wielkości małego namiotu. Tak wspaniale się dogadaliśmy, że na 5 osób były 3 duże namioty. Po wypitym piwie i wymontowaniu jakiejś części z bagażnika udało nam się w miarę spakować, żeby było cokolwiek widać przez tylnią szybę. Planowany start o 9 przeciągnął się do 10, ale że mieliśmy piwo nikomu to nie przeszkadzało. Największym naszym problemem okazał się wyjazd na trasę, który powinien zająć 10 minut, zajął około 40 minut, no ale udało się.
Z trasy nie ma co opisywać, parę przystanków i radio na kasety, które
się samo wyłączało i musiało odpoczywać po 20 minut żeby znów móc pograć
przez czas nieokreślony. Chwała dziewczynie, że miała w domu
jakiekolwiek kasety i pomyślała o zabraniu. Tyle z przejazdu, bez
niespodzianek.
Po jakiś 3 godzinach byliśmy w Goniądzu, ładne miasteczko, bez bloków i pomazanych budynków, bardzo na plus i bardziej cywilizowane niż Strękowa Góra. Pytając pierwszej starszej pani o drogę trochę się zmartwiłem, bo uciekła do kamienicy i zamknęła drzwi przed twarzą, ale druga osoba już nas poprowadziła dokładnie na teren imprezy. Przed miejscówką były miejsca parkingowe (na +), a że było sporo czasu do pierwszych koncertów i ludzie się dopiero rozstawiali dostaliśmy pozwolenie na wjazd samochodem, żeby się wypakować. Wiadomo - stawianie namiotów dopóki ludzie w stanie i hop siup na miasto na piwo i ogólnie rozeznać się w okolicy. Samo miasto według mnie miało same plusy. Policja lajtowa, nikogo chyba nie zatrzymywali, sklep 15 minut na piechotę od sceny, normalne ceny i pyszna, zimna Łomża po taniości, nie to co w stolicy. Sklep otwarty chyba całodobowo, przynajmniej tak mnie zapewniła ekspedientka. Chwilę od sklepu był Miejski Ośrodek Kultury (czy jakkolwiek to nazwać), ładny, nowoczesny, z darmową kawiarenką i otwartymi toaletami. Tam odbywały się też pokazy filmowe i bodajże spotkanie z autorem książki o Jarocinie, niestety na żaden pokaz nie zagościliśmy, ponieważ nie na wszystko jest czas, niestety. Piwo można było pić na świetnym tarasie widokowym. Widok był na rzekę Biebrzę oraz Biebrzański Park Narodowy oraz na gniazdo bocianów. Ogólnie widok miły dla oka. Kilkanaście metrów dalej było zejście nad rzekę z kąpieliskiem i czyściutką wodą. Pogoda dopisywała, było gorąco więc z dziewczyna skorzystaliśmy z okazji i pochlapaliśmy się trochę w wodzie. Ludzie miejscowi też na plus, dało się porozmawiać, nie przeszkadzała im co jak co trochę inaczej niż przywykli wyglądająca młodzież, no i starsi ludzie odchodzący od stereotypów “normalnego, dorosłego człowieka”. O samym mieście tyle, czas na sam festiwal. Wieczorem, pierwszego dnia jeszcze ochrona była nie ogarnięta, wpuszczali z alkoholem :). Potem już dostali zakaz, ale w sumie nikomu to nie przeszkadzało, impreza odbywała się wtedy pod bramą. Scena stała na betonowym placu, więc nawet gdyby padało, nie zrobiło by się takie tragiczne błoto jak dwa lata temu. Sporo miejsca, dało się stanąć z tyłu i posłuchać spokojnie muzyki. Nie daleko sceny były parasole z ławkami, budki z piwem i gorące żarcie. Z tego punktu imprezy nie skorzystałem, bo sprzedawali Żubra, który przez gardło raczej mi nie bardzo chce przejść. Ale z tego co widziałem, żarcie spoko, nie w kosmicznych cenach, a Panie bardzo miłe i do ugadania jak brakowało kilku groszy. Samych koncertów mocno opisywać nie mam jak, bo to było rok temu i wszystkie emocje już opadły. Kultura w porządku, spokojnie stałem z dziewczyną i słuchałem muzyki, nikt na nas się nie pchał, nie popychał, co czasem się zdarza na koncertach. A, że dziewczę to dziewczę kruche, to nie bardzo jej się widzi pogo z pijanymi facetami. Słychać było dobrze, nikt nie narzekał i nie skandował haseł, że nic nie słychać. Chcę jeszcze koniecznie wspomnieć o fakcie, że na terenie imprezy były darmowe prysznice z gorącą wodą, po prostu wspaniałość jak dla mnie, dziewczyna również zachwycona, wieczorem prysznic bez kolejki, bo wszyscy pijani śpią, a rano to samo, kac i nie każdy pędzi pod prysznic. Prysznice zamykane, wszystkie zamki działają i ogólnie cud, miód, malina i gorąca woda. Podsumowując, jak dla naszej paczki wszystko na plus. I miejsce z widokami, i sam teren festiwalu, i ludzie, i ogólna atmosfera. Na prawie sam koniec anegdotka sytuacyjna o ludziach na festiwalu, po niej nic mnie tam nie zaskoczy: Dzień po festiwalu dopijamy resztki piwa, pakujemy się, wszyscy uśmiechnięci i między mną, a jednym z naszych “sąsiadów” festiwalowych wywiązuję się dialog: Sąsiad: - Macie może taśmę klejącą? Ja: Patrzę trochę zdziwiony, ale odpowiadam, że taśmę mam, a że siedział w polonezie to nawet chciałem się przydać i zaoferowałem specjalną taśmę do zaklejania rur w samochodzie, mocna i odporną na temperaturę. S: - No to zajebiście, bo mam gips na nodze, a chciałem wziąć prysznic i muszę obkleić folią, bo się rozmięknie. Ogólnie śmiechy z całej sytuacji, gdy za chwilę jego kompan (jak się okazało kierowca) wyskakuję z tekstem: Kurwa, taśmę to macie, ale alkomatu to tutaj u nikogo nie znajdę… aż nagle jeden z naszych znajomych: Ty, ja mam alkomat, dostałem do czteropaku piwa. No to już nas całkowicie rozbroiło i stwierdziliśmy, że tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto na pewno ma to, co nam potrzebne w danej chwili. Alkomat wyglądał jak probówka, a w środku miał proszek w kolorze piasku plażowego. Jego działanie polegało na tym, że im więcej mamy promili, tym ciemniejszy robi się piasek (miał przybierać odcień czerwieni). Kierowca dmuchnął, kolor nie zmieniony. Po nim dmuchnął jego znajomy. Nie wiem ile pił przez te dni, ale w środku ten “piasek” przybrał nie kolor czerwieni, zrobił się po prostu czarny. Jeszcze kilka zabawnych rzeczy się działo, np. dziewczyna zamówiła żurek, przynieśli dwa żurki, ja się ucieszyłem, że mnie kocha i mi też zamówiła, gdy w połowie mojej radosnej konsumpcji kumpel zaczyna komentować: “kurwa, wam to żurek od razu przynieśli, ja czekam, czekam i nic, chyba się nie doczekam.” Jak się okazało, dziewczyna żurku mi nie zamówiła, miała się podzielić ze mną, a że przynieśli dwa, to myślała, że Pani się pomyliła, więc się ucieszyła, że ja też dostałem i nie komentowała. Żurek koledze oddałem, nie obraził się. Chociaż trochę przykro mi było, bo był na prawdę dobry i mogę polecić bar, który jest po drodze nad rzekę/sklep/taras, wchodzi sie po trzech schodkach i ma brązowe drzwi. Pyszne jedzenie. Droga powrotna minęła szybciej, niestety była jedna niespodzianka. Wybraliśmy się na zwiedzanie twierdzy, która miała być kawałek dalej. Niestety nie potrafiliśmy trafić, zawróciliśmy i gdy chcieliśmy zrobić postój, kolega nie zauważył, że jak zboże rośnie równo z powierzchnią drogi, to droga musi być na wzniesieniu. Sylwia próbowała mu o tym powiedzieć, ale straciła głos i nikt nawet jej nie usłyszał, co skończyło się naszym spadkiem z drogi w pole ze zbożem. Udało się samochód wyciągnąć po chwili lamentu, a cała sytuacja zaowocowała moim i dziewczyny modnym kiedyś zdjęciem w zbożu :). Radio odmówiło współpracy i zjadło dziewczynie kasetę Oddziału Zamkniętego. To tyle z mojej relacji podróży i pobytu na festiwalu Rock na Bagnie 2013. Gorąco polecamy wszystkim ten wyjazd, młodym, starym, dzieciatym(spotkaliśmy tam parę z dwójką małych dzieci, wynajęli sobie tanio pokój kilkadziesiąt metrów od festiwalu) i nie-dzieciatym. Festiwal niby biletowany, ale bilety zaczynają sprzedawać dużo wcześniej i nawet oddając butelki da radę na ten bilet uzbierać. No i warto wspierać taką fajną inicjatywę i mam nadzieję, że będzie nas co roku coraz więcej. Dzięki, jeśli ktoś wytrzymał do końca :) Pozdrawiam. Jagoda Walenciak ...To było to bagniste Bagno,..
-
Pierwszy dzień ,dzień przed rozpoczęciem był piękny i słoneczny ,
grupki zapoznawcze, kuzyn zamknięty w kontenerze, ganja samosiejka
rosnąca na polanie wokół pola namiotowego, alkohol lejący się na drodze
asfaltowej ( bo tylko tam ochrona go nie wyrywała z rąk -paradoks!)
-
w drugim dniu było jak widać na zdjęciu, nie wiem czy doszło ale ten
niebieski namiot był mój , hah istny szok, przenoszenie namiotu http://www.youtube.
-
kiedy kolejnego dnia okazało się że mam imieniny dzień okazał się
wspaniały :) poznałam wesołą ekipę z Rucianej i okolic, i o losie ciągle
strasznie lało znaleźliśmy przytulną stodołę najbliższą sceny, tak
wówczas porządziliśmy, że kochaną Profanację za którą (nie licząc Moskwy
i Xenny) przyjechałam 450km słuchałam leżąc na sianie z całkowitym
bezładem... na szczęście znalazłam dość sił by wybiec na Xenne , potem
mijając elektryczne pastuchy wężykiem powróciłam do zacnej stodoły .
Rano okazało się ,że w stodole zadomowili się również mieszkańcy
Olsztyna, Litwy , Pan który wyszedł z domu 15lat wstecz oraz z 15 innych
osób, oczywiście ciekawe i logiczne rozmowy ,że nad Francją latają
Pedalskie Odmiany Bociana (nananananana) , że najlepszy dzień w roku to
21 Luty i że jest zajebiście obudzić się rano i znaleźć w sianie
browara!http://www.youtube.
Nie
wspomniałam również, że na koncert przyjechałam z kuzynem i Amareną,
kuzyn John miał wracać ze mną no ale wspaniale wyfilował ,że nasi
znajomi (którzy mieszkają obok mojej miejscowości ) wracają autem i mają
jedno miejsce, chujos jak spałam w stodole spierdzielił z nimi no i
zostałam sama, na szczęście poznałam fajnych ziomków z szczebrzeszyna
(Bobek przyjechał na komarku (12h!!)) , a Łysy nie wiem czym , w każdyb
bądź razie wracaliśmy razem na stopa do Lublina a potem każdy w swoją
stronę dalej , standard bo większość tak wracała i zajebiście.
No ale tak miała być anegdota z Bagna a nie epopeja więc:
Poszłam
raz do swego namiotu po ukochaną koszulę , kumpel mówi ,że gdzieś tam
jest później mi da, no to ok, i poszłam do toi ... było ich chyba z
15ście, myślę myślę do którego tu iść, no i weszłam do mniej więcej
środkowego... jebłam jak zobaczyłam swoją koszulę w sraczu... - bo
kumpel nie miał się czym wytrzeć..
Palenie biedronki z lufy? czemu nie
Leszek Zmitrowicz /Against All Odds/
|
środa, 27 listopada 2013
Nasze wspomnienia z festiwalu Rock Na Bagnie vol.1
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz